Creepypasta Wiki
Advertisement

Każdy z nas posiada pewne specyficzne zdolności, z którymi się rodzi... Niektórym łatwiej przychodzi śpiewanie, innym nauka języków. Talent wrodzony charakteryzuje się tym, że nawet z upływem lat nie zanika. Trwa zawsze. Ja swój talent poznałem, mając sześć lat, w dość nietypowych okolicznościach. Obudziłem się w nocy i czułem, że muszę coś namalować - ta potrzeba była silniejsza niż chęć dalszego spania. Więc wstałem, wyrwałem kartkę z bloku rysunkowego i chwyciłem za farbki. Efekt był piorunujący i zarazem makabryczny. Mężczyzna leżał na plecach, a w jego twarz powbijane były odłamki szkła. Niewielka kałuża krwi tuż obok jego głowy wyglądała bardzo realistycznie, zresztą jak cały malunek.

Moje własne dzieło przestraszyło mnie nie na żarty i zacząłem donośnie płakać, co obudziło moich opiekunów (nigdy nie znałem swoich rodziców, zostałem adoptowany). Byli jeszcze bardziej przerażeni niż ja sam. Zapisali mnie na wizytę u psychologa, która i tak nic nie wniosła; lekarz stwierdził, że jestem zdrowy. Mój pierwszy obraz został spalony w kominku, a rodzina zachęcała mnie do dalszego malowania, jednak nic z tego nie wychodziło. Perfekcjonizm, jaki objawiłem w pierwszej pracy, niestety przepadł wraz z nią. Moje malunki znowu przypominały wytwory przeciętnego przedszkolaka. Wkrótce porzuciłem malowanie. Mój uśpiony talent musiał się znowu kiedyś obudzić. I tak też się stało, gdy miałem szesnaście lat.


Próbowałem zwalczyć w sobie tą chęć, ale było to ponad moje siły. W końcu nie mogłem przeżyć minuty bez myślenia o tym, jak bardzo znów chcę chwycić za pędzel. I stało się. W tajemnicy przed rodziną zakupiłem farby, stelaż i płótna. Całość zainstalowałem na poddaszu, które stało się od tej chwili moją pracownią. Na początku tworzyłem w bardzo nieregularnych odstępach czasu, gdy odczuwałem ten specyficzny rodzaj chęci, który popychał mnie do malowania. Jednak z czasem „chęć” przerodziła się w stały nałóg, z którego nie mogłem się uwolnić. Wystarczyło, bym położył się spać, a w mojej głowie zaczynały rodzić się kolejne pomysły na wielkie dzieła. A każde z nich było mroczne, przepełnione agresją i złem. Moje pierwsze obrazy można opisać jednym słowem - trupizm.

Przedstawiały różnych ludzi, których łączyło jedno, wszyscy umierali w bolesny sposób. Najczęściej były to ofiary wypadków samochodowych, choć zdarzało mi się też ilustrować ludzi topiących się i samobójców. Krew i cierpienie były motywami przewodnimi mojej sztuki. Nie potrafiłem jednak zrozumieć co kierowało mnie do tego, bym takie obrazy tworzył. Ich realizm zapierał dech w piersiach, jednak było w nich coś nad wyraz niepokojącego... Były zbyt autentyczne i to mnie najbardziej przerażało. Nie umiałem malować nic innego, jakiekolwiek próby zilustrowania choćby martwej natury kończyły się totalnym fiaskiem. Wreszcie wpadłem w takie zapamiętanie podczas tworzenia moich prac, iż nawet nie potrafiłem dokładnie określić jak powstały. Po prostu podchodziłem do płótna i potem mogłem podziwiać gotowy efekt.

Z czasem przestałem malować tylko ludzi, coraz częściej w moje dzieła zakradał się chaos i fantazja, przez co zaczęły przypominać twórczość Beksińskiego. Już jako dorosła osoba zacząłem szukać sensu w moich obrazach. Ja, autor, nie potrafiłem zrozumieć dlaczego właśnie taką, a nie inną twórczość kreuję. Wtedy też postanowiłem zacząć sprzedawać moje prace, których zebrała się całkiem pokaźna ilość. Obrazy schodziły bardzo szybko, kupców było wielu. Na mój mail trafiało mnóstwo wiadomości, w których ludzie chwalili moją twórczość i prosili o więcej. Lecz wśród tylu wiadomości znalazła się jedna, która mnie zaniepokoiła.

„Kim ty jesteś?” i nic poza tym. Trzy krótkie słowa, które jednak wywołały dreszcz na moim ciele. Kim jestem? Sam nie wiedziałem. Nigdy nie poznałem prawdziwych rodziców, a moim jedynym celem w życiu stało się malowanie. Więc malowałem dalej. Wszystko wymknęło się spod kontroli, kiedy popyt na moje prace zupełnie ustał. Nastąpiło to, gdy moja sztuka stała się zbyt makabryczna. Twarze patrzące z obrazów były tak szpetne i tak złe, że mogłyby z powodzeniem zdobić ściany Pandemonium. Ludzie się ich bali, ja też.

Pewnego jesiennego wieczoru, nie mogąc dłużej tego znieść, zniszczyłem wszelkie niesprzedane prace i narzędzia, które miałem. To był błąd. W poranek po tym feralnym dniu obudziłem się dość wcześnie. Spostrzegłem, że moja twarz i dłonie umazane były czerwoną posoką. Krew zdobiła także pościel oraz ściany sypialni, a przede mną stał ogromny stelaż z pomalowanym płótnem. Obraz miał kolor rdzawej czerwieni, a miejscami były widoczne zacieki i skrzepy. Na pewno nie był idealny jak reszta moich dzieł. Był bardzo prosty w swoim przekazie - ukazywał wisielca powieszonego na wyschniętym drzewie. Obejrzałem całe swoje ciało - nie było na nim choć śladu zadrapania. Pełen obaw i złych przeczuć przejrzałem resztę domu, a nawet podwórko. Nie udało mi się znaleźć źródła krwi, której użyłem do tego okropnego obrazu. Nie mam również pojęcia, skąd wziąłem stelaż i nowe płótno. Wtedy zrozumiałem, że mój talent stał się klątwą.

Ponownie zakupiłem pędzle i farby - od klątwy się nie uwolnię. Wracając ze sklepu do domu, miałem wrażenie, że już kiedyś przeżyłem tę sytuację. No tak, przecież pokonywałem tę drogę prawie codziennie, ale jednak wtedy było coś nie tak. Podświadomie czułem, że zaraz coś się wydarzy. Nie myliłem się. Kilkaset metrów dalej byłem świadkiem makabrycznego wypadku, rowerzysta został brutalnie potrącony przez samochód osobowy. Szkło posypało się na asfalt, a drobinki wbiły w głowę mężczyzny. Krew zaczęła powoli sączyć się na ziemię, tworząc kałużę tuż obok jego głowy... Tak, znałem tę sytuację, znałem tego człowieka. Mimo, iż nie potrafiłem powiedzieć jak dokładnie się nazywa, jego twarz utkwiła mi w pamięci. Mój pierwszy obraz... Teraz wydarzenia z płótna przeniosły się do realnego życia. Wróciłem do domu. Farby znalazły się na mojej palecie, a ja przystąpiłem do malowania. Dłonie dziko tańczyły na płótnie, a ja kolejny raz tak bardzo zatraciłem się w swojej pracy, że malowałem bezwiednie. Skończyłem. Obraz zupełnie nie przypominał czegokolwiek, co wcześniej stworzyłem. Materiał był cały pokryty czarnym nieprzenikliwym kolorem, a w centrum ilustracji stały drzwi do mojego domu. Spostrzegłem, że są pokazane od zewnątrz. Usłyszałem pukanie. Otworzyłem. Na zewnątrz panowała absolutna ciemność, pomimo tego udało mi się wyodrębnić jeden kształt, który zdawał się być jeszcze bardziej czarny niż reszta otoczenia. Pochłaniał mrok, który szczelnie go otaczał.


„Witaj w domu, synu. Długo na ciebie czekałem. Chodź, pokażę ci świat, który stworzyłeś.” usłyszałem. Teraz już wiem kim jestem, widzę cel w tym, co robiłem. Wszedłem w mrok.

Advertisement