Creepypasta Wiki
Advertisement

Był to zwykły dzień, a raczej wieczór. Leżałam w łóżku czytając książkę. Patrząc na telefon zauważyłam że jest już 23:30. Postanowiłam odłożyć książkę i iść spać gdyż następnego dnia musiałam wstać o 6:00.

Tej nocy, przyśnił mi się sen. Zwykle nie miewam koszmarów, chociaż sama nie wiem czy mogę zaliczyć ten sen do koszmaru. Sam w sobie nie był taki straszny. Po prostu... dziwny.

Śniło mi się moje kochane miasteczko rodzinne, gdzie mieszka moja babcia i najlepsza przyjaciółka (mieszkam w Paryżu). Jednakże to miejsce nie było takie same. Było puste. Nie było domów, szop ani stajni. W tym śnie siedziałam w ogródku razem z przyjaciółką i jej chłopakiem. Z ogrodu widać było las, a w rzeczywistości jest on oddzielony domem i szopą. Na początku sen był jak najbardziej zwyczajny. Rozmawialiśmy o różnych rzeczach, niestety nie pamiętam o czym. W pewnym momencie, coś kazało mi spojrzeć w las. Stał tam człowiek, był to mężczyzna (widziałam go pierwszy raz w życiu). Stał dosyć daleko ale przeraziło mnie to gdyż, jak już pisałam, było pusto, była jedynie nasza trójka. Mężczyzna patrzył przed siebie, ja jednak nie mogłam od niego oderwać oczu. Po prostu się bałam. Kama (tak nazywa się moja najlepsza przyjaciółka) mówiła coś do mnie. Udawałam że słuchałam. Aż w pewnym momencie, mężczyzna obrócił powoli głowę w moją stronę tak że patrzyliśmy niemal sobie prosto w oczy. Czułam jakby stał koło mnie a stał on koło drzewa, z 300 m. ode mnie. Przerażona, szturchnęłam Kamę, odwracając w tym samym momencie głowę, że ktoś dziwny stoi koło drzewa. Razem z Filipem odwróciliśmy wszyscy głowy w tamtą stronę. I jak to w koszmarach, jego już tam nie było. Zaczęłam się rozglądać. Wyrósł on jakby z pod ziemi, wychodząc z wysokich krzaków, szedł w naszą stronę. Wstałam. I za każdym razem gdy przyśpieszałam, mężczyzna robił to samo. Filip z Kamą pobiegli w prawą stronę a ja prosto w dół, do płotu za którym była lekka skarpa łącząca drogę. Przeskoczyłam przez płot. Odwróciłam się i zobaczyłam że mężczyzna jest kilka kroków za mną. Zbiegłam ze skarpy. Stałam na drodze gdy mężczyzna wreszcie się odezwał. Miał taki... taki dziwny głos. Nie był ludzki, nie przypominał też ani zwierzęcia ani robota. Nie da się określić, jaki był to dźwięk.

- Znajdę Cię.

Po tych słowach odwrócił się i pobiegł w górę, kierując się w stronę moich przyjaciół. Ja pobiegłam w prawo gdzie powinni wyjść moi przyjaciele jeśli kierowali się w stronę głównej drogi. Wpadliśmy na siebie. Rozglądaliśmy się za jakąś kryjówką. Stał jedynie zniszczony przystanek autobusowy. Byłby to idiotyczny pomysł aby schować się w jego pobliżu. Z jednej strony tej drogi rozciągały się ogródki a po drugiej las (jak w rzeczywistości). Biegliśmy nie oglądając się za siebie. Wskoczyliśmy w końcu w jakieś wyższe krzaki i biegliśmy, biegliśmy...

- Zuza, obudź się wreszcie! - była to moja mama. Siadłam na łóżku, nie wiedząc co się ze mną dzieje.

Zapamiętałam ten sen i w szkole opowiedziałam go mojej koleżance.

Skończyłam lekcje o 18:00. Wracając metrem i słuchając muzyki zauważyłam go. Tego faceta. Stał na przeciwko mnie. Było tak jak w moim śnie. Patrzył prosto przed siebie. W duchu modliłam się aby jak najszybciej dotrzeć na moją stacje aby wysiąść zanim odwróci się w moją stronę.

Od tego dnia codziennie spotykam go o tej samej porze w metrze. Zmieniając wagony, on zmienia je razem ze mną. Najgorsze jest to że jestem chyba jedyną osobą która go zauważa.

Znalazł mnie...

Advertisement