Creepypasta Wiki
Advertisement

Nadeszła pora karmienia. Maluszek jest głodny.

BEST_CREEPY_-_Movie_Soundtrack_(HORROR_OST)

BEST CREEPY - Movie Soundtrack (HORROR OST)

Trzeba go karmić dokładnie co cztery godziny. Ojciec zawsze twierdził, że musi to być wyłącznie ludzkie mięso. Jakoś je zdobywał i sam zanosił Maluszkowi. Jak wchodził w posiadanie takiej ilości mięsa, nie miałyśmy z matką pojęcia, ale tak było lepiej. Wolałyśmy słodką niewiedzę. Odkąd ojciec wyjechał nie przestrzegałyśmy jego warunków. Zaczęłyśmy hodować kury i króliki, którym ukręcałyśmy karki, a potem mama znosiła je Maluszkowi do piwnicy.

Idę na tyły domu do klatek. Zabijam dwa króliki i parę kur. Wrzucam je do reklamówki i wracam do domu.

Wiodłyśmy z mamą dość ascetyczny żywot. Właściwie nie zależało nam na przyjemnościach - myślałyśmy tylko o tym, czy starczy nam zwierzaków dla Maluszka, który z każdym tygodniem pochłaniał je coraz chętniej i w coraz większych ilościach. Nasza egzystencja - bo nie można tego nazwać życiem - zależała od Maluszka; pół godziny spóźnienia z przyniesieniem mu jedzenia decydowało o naszym być albo nie być. Wychodziłyśmy z domu tylko na chwilę - nigdy dwie naraz - żeby kupić coś dla siebie do jedzenia.

Jest ciemno. W całym domu zawsze jest zgaszone światło. To jedna z zasad tutaj panujących - nie wolno zapalać światła. Celowo nie płaciłyśmy rachunków, żeby odcięto nam prąd. To bardzo ważne - by panowała ciemność. By nic nie było widać.

Mama była wściekła na ojca, gdy wyjechał. Była wściekła, że zostawił ją z tym wszystkim samą. Pewnego dnia wpadła w prawdziwą furię - zerwała z okien wszystkie zasłony i schodząc nakarmić Maluszka, zabrała ze sobą świecznik. Byłam w prawdziwym szoku, bo odkąd pamiętam w domu nie było tak jasno. "Co ten twój ojciec sobie wyobraża?! Trzyma w naszej piwnicy nie wiadomo co, a teraz umywa ręce! A ja mam się  t y m  zajmować?! Koniec tego! Nie będę więcej żyć w strachu i niepewności!" krzyczała do mnie, schodząc po schodach, a ja z duszą na ramieniu poszłam do kuchni, żeby zrobić melisę. Miałam nieprzyjemne przeczucie, że będzie potrzebna. Intuicja mnie nie zawiodła. Chwilę po zagotowaniu wody usłyszałam przeraźliwy krzyk i głuchy łoskot dobiegające spod podłogi. Zerwałam się z miejsca i zobaczyłam jak z piwnicy wybiega zapłakana mama. Wyglądała jak sama śmierć - trupio blada, z zapuchniętymi, nabiegłymi krwią oczami i twarzą zastygłą w niemym grymasie czystego przerażenia. Mocno mnie objęła i zaczęła szlochać w moje ramię. Byłam zdezorientowana i nie miałam pojęcia, co zrobić. Nagle mama szepnęła: "Idź do sklepu krawieckiego...".

Przez kolejne kilka dni matka pieczołowicie szyła kotary z grubego, ciemnego materiału. Wtedy też doszło w niej do gwałtownej zmiany - zaczęła się modlić. Rodzice zawsze byli niewierzący, a mnie wychowali na ateistkę. Mama modliła się przed i po posiłkach, zanim poszła spać, po przebudzeniu, a do Maluszka schodziła z różańcem. Bałam się zapytać, co zobaczyła tamtego dnia w piwnicy. Nowe zasłony nie przepuszczały ani jednego promienia słonecznego. Wszędzie chodziłyśmy po omacku, potykając się, aż nasze oczy całkiem nie przyzwyczaiły się do tych egipskich ciemności. Zachowanie mamy uległo całkowitej przemianie - przestała okazywać jakiekolwiek uczucia, nosiła maskę zobojętnienia i mówiła głosem wypranym z emocji. Jedyne co ją zdradzało to nocne wybuchy płaczu, które budziły mnie codziennie ze snu. Ale nigdy jej o tym nie powiedziałam. Wiedziałam, że to dla mnie ukrywała swoje załamanie.

Ruszam przez gęsty mrok domu do salonu, gdzie za szafą jest ukryte zejście do piwnicy. Stoi pusta, żeby łatwo ją było odsunąć. Schodzę.

Parę tygodni temu mama długo nie wracała od Maluszka. Bardzo się o nią martwiłam, więc pokonałam strach przed zejściem na dół. Znalazłam ją po ciemku leżącą na podłodze. Odezwała się do mnie słabym głosem: "Moira, pomóż mi...". "Co się stało, mamo? Maluszek zamknięty?...". "Tak. Po prostu zrób, o co się proszę!". Weszłyśmy razem po schodach i zaprowadziłam mamę do okna. "Mogę odsłonić, żeby zob...?". "Nie! Weź mnie na dwór.". Wyszłyśmy tylnymi drzwiami i pisnęłam z przerażenia, omal nie puszczając mamy. Miała rozszarpane ramię, a po skroni spływała jej struga gęstej krwi. Zanim zdązyłam o cokolwiek spytać, mama zaczęła wyjaśniać: "Od rana bolała mnie dzisiaj głowa... Przez to w piwnicy źle oceniłam odległość od kraty... Byłam za blisko...". Zabrałam mamę do szpitala. Wymyśliłam jakąś bajeczkę, żeby lekarze mieli racjonalne wyjaśnienie takich obrażeń. Najgorsze miałam przed sobą - miałam po raz pierwszy SAMA pójść do piwnicy i nakarmić Maluszka. Kiedy stanęłam przed zejściem pod ziemię, oczy napełniły mi się łzami ze strachu. Z dołu dochodziło mnie sapanie. Nie miałam wyjścia - musiałam tam pójść, bo zbliżała się pora karmienia. Wiedziałam, że jeśli nie dam mu jedzenia, sama stanę się posiłkiem. "Moira, weź się w garść. Jesteś już dorosła, a poza tym mieszkasz z tym czymś odkąd pamiętasz! Powinnaś się już dawno przyzwyczaić. Bądź twarda!", pocieszałam się w myślach. Kiedy było już po wszystkim i byłam z powrotem w salonie, uświadomiłam sobie, że wcale nie było tak źle. Mama leży w szpitalu już blisko miesiąc i karmienie weszło mi w nawyk. Już mnie to nie rusza.

Lubię chodzić na boso. Idę w dół po schodach i słyszę już sapiącego ze złości spowodowanej głodem Maluszka. Dostaję gęsiej skórki, ale nie z przerażenia, tylko od zimna bijącego od podłogi w moje gołe stopy.


cdn.

Advertisement