Creepypasta Wiki
Advertisement

,,Boimy się tego co jest… a bać powinniśmy się tego czego nie widzimy. Tego co nas prześladuje tego co ma tylko jedno na myśli: Zabić! Historia Dzieci nie ochrzczonych, które powracają nie tylko w koszmarach…”

Wysoki dom z lekko brudnymi cegłami. Różnił się od domków w mieście. Stał poza nim dlatego nikogo nie interesował. Po prostu stara ruina, której nikt nie chciał kupić. Ale dom ów skrywał tajemnicę. Okropną tajemnicę. Bowiem to w czasie wojny ginęły jedynie dzieci z miasteczka po jakimś czasie wszystkie znaleziono je tutaj. W starym pokoju, przypominającym salę operacyjną. Nikt nie wie co się z nimi działo. Zagadka nie rozwiązana.

Ale jednak pewnego dnia kobieta, która urodziła dziecko w miejscowym szpitalu nie zobaczyła go. Lekarze od razu wynieśli niemowlę i nigdy się już nie pokazali. Kobieta zrozpaczona wyjrzała przez okno i spostrzegła, że duży samochód z jej dzieckiem oddala się za miasto. Wiedziała gdzie je wywieziono.

Wyczerpana jednak ubrała płaszcz na siebie i uciekła ze szpitala. Biegła lasem.

Nie zwracała jednak uwagi na to, że kamienie i rozbite butelki raniły jej stopy. Musiała odzyskać dziecko. Za wszelką cenę. Biegła chociaż nie potrafiła już złapać tchu. Do okoła było ciemno. Niespodziewanie wybiegła na asfaltową drogę. Przed sobą zobaczyła stary i zniszczony dom. Obok stało owe auto, którym odjechało jej dziecko.

Ciemną noc rozerwał krzyk niemowlęcia. Głośny i wyraźny. Kobieta drgnęła ale nie przestraszyła się. Przebiegła przez most nad stawem i wybijając okno dostała się do środka. Kawałek rozbitej szyby rozciął jej rękę ale ona tego nie zauważyła. Wnętrze było puste. Wielka hala a do góry prowadziły schody. I znowu ten krzyk. Krzyk niemowlęcia dobiegający z dołu.

Spostrzegła schody prowadzące na dół a tam palącą się lampę. Powoli zeszła. Płacz jej dziecka był bardziej wyraźny. Przeszły ją ciarki. Ręką dotknęła białej ściany na której została krwawy ślad jej dłoni. Teraz krzyk był wyraźniejszy. Nie! To nie był krzyk! To był płacz. Płacz kilkunastu dzieci. Powoli weszła do pokoju, który był jaskrawo oświetlony. Ściany białe a do koło kilkanaście kojców z dziećmi. Jak ona rozpozna swoje? Musi je znaleźć i uciekać zanim ktoś ją tutaj znajdzie.

Usłyszała otwierające się drzwi po drugiej stronie pokoju. Schowała się pod jeden ze stołów. Skuliła się i objęła nogi. Wtedy zobaczyła jak bardzo są poranione. Ktoś wszedł. Na nogach miał czarne buty. Zatrzymał się. Przykucnął i ręką dotknął zakrwawionych śladów na podłodze. Śladów, które należały do niej. One ją zdradziły. Nagle mężczyzna chwycił ją za nogę i wyrwał spod schronienia, które miło być bezpieczne. Teraz zobaczyła jego twarz. Twarz człowieka, który w życiu wiele wycierpiał. Spojrzał na nią swoimi błękitnymi oczami i chwycił za włosy. Następnie pociągnął w kierunku innego pomieszczenia. Rzucił ją na jakiś fotel i przywiązał bardzo starannie. Sprawdził czy aby na pewno stąd nie ucieknie. On wyszedł z pokoju. Po chwili wrócił i przyniósł na rękach dziecko.

- To chyba twoje – Powiedział kładąc jej na kolanach niemowlę. To był chłopczyk i ciekawie rozglądał się po pokoju. Cały czas płakał. Spojrzał na matkę i od razu się uspokoił. Na jego rączce takiej delikatniej zobaczyła czerwoną bransoletkę z jakimś numerkiem.

Mężczyzna spojrzał na kobietę i uśmiechnął się. Wziął chłopca, który znowu dostał ataku płaczu.

- Nie zabieraj go! To moje dziecko! – Mężczyzna nie wrócił. Kobieta zamknęła oczy.

Czuła, że przepełnia ją smutek i rozpacz. Nie wiedziała ile tam leżała. Zasnęła. Na jak długo? Też nie wiedziała. Nagle drzwi otworzyły się i do środka wybiegło kilku policjantów.

- Szukaliśmy panią! – Krzyknął jeden z nich – Zgłoszono zaginięcie.

- Moje dziecko – Wyszeptała

- Proszę? – Policjant nie dosłyszał co kobieta mamrotała.

- Chce moje dziecko – Powiedział tym razem głośno. Jednak policjanci spojrzeli po sobie.

- Bardzo nam przykro… – Odwiązali kobietę, która wybiegła z pokoju do miejsca gdzie były kojce. Nigdzie nic nie było. Ściany rozsypywały się a kafelki były popękane. Lamp nie świeciły. Były pozrywane z sufitu. Wszystko wyglądało tak jakby nigdy tutaj nikogo nie było.

- Co tu się stało – Powiedziała kobieta.

- Nic! Tak tu zawsze było. Na całe szczęście znaleźliśmy panią…

- Ale moje dziecko…

- Pani nigdy dziecka nie miała – Spojrzała na policjanta wzrokiem przepełnionym smutkiem.

Podeszła do jednego z kojca. Na ziemi leżała bransoletka z numerkiem. Ta sama, którą miało na ręku jej dziecko. Ale nie odezwała się więcej. Wychodząc z budynku usłyszała płacz dziecka. Odwróciła się tyłem i odeszła.

Advertisement