Creepypasta Wiki
Advertisement

Nigdy nie uważałem się za kogoś wyróżniającego. Oczywiście, jak większość nastolatków chciałem być szczególny w jakimś stopniu, więc robiłem wszystko, co tylko nastolatek może robić, żeby wydawać się być innym. Każdy inny, wszyscy równi. Ja nie zostałem szczególnie wyróżniony nawet wyglądem - byłem tak przeciętny jak tylko się dało. Nigdy szczególnie nie integrowałem się z ludźmi z mojej klasy. Przesiadywałem dużo w internecie na portalach społecznościowych typu Facebook, Ask czy Queer. Tak powoli zdobywałem znajomych budując kogoś innego, opierając wszystko na kłamstwie. Nie uważałem tego za coś złego - po prostu podawałem się za kogoś innego, zmyślałem swoje zachowanie czy rozmawiałem na tematy, o których nie mam pojęcia. W gruncie rzeczy bywało to całkiem zabawne, bo ludzie mi wierzyli. Fakt, że to robili również był przyjemny - nie miałem problemów ze zdobyciem czyjejś sympatii, rozumiecie, po prostu nie zwracało się na mnie uwagi. Chociaż pochodziłem z rozbitej rodziny, nie było to dla mnie dokuczliwe.

Moja matka była wspaniałą kobietą. Chociaż robiła wszystko, żeby zapewnić mi najlepsze rzeczy i nie miała za dużo czasu, doceniałem to. Chciała dla mnie jak najlepiej. A ja chciałem być dobrym synem, więc kiedy wracała z pracy w domu było nawet posprzątane, a ja miałem już odrobione lekcje i z reguły zastawała mnie z jakąś fantastyką w ręku. Potrafiłem czytać takie książki godzinami - Pilipiuk, Ćwiek, te sprawy, coś, co mnie niesamowicie jarało. To też był plus, internet był w tych tematach bardzo przychylny i nietrudno było znaleźć mi grono fanów, z którymi mogłem rozmawiać. Miałem jednak czas, kiedy naprawdę mi odwaliło. Nie zrozumcie mnie źle, byłem całkiem silny psychicznie i nie mogłem narzekać - po prostu szukałem swojej inności, chciałem się wyróżniać więc zrobiłem to, co było popularne w internetowym towarzystwie.

Zakupiłem zestaw żyletek i starannie chowałem je przed wzrokiem innych. Gdy pierwszy raz się pociąłem, nie czułem płynącej z tego ulgi. Wciąż była to dla mnie głupota, ale wiecie, atencja, te sprawy. Ludzie się zainteresowali i w końcu w jakiś sposób posiadałem znajomych w "realu". Każdy chciał mi pomóc - tak naprawdę z biegiem czasu sądzę, że po prostu potrzebowali się czymś zająć, bo życie innych z reguły jest ciekawsze niż nasze. No ale mniejsza. Ciąłem się namiętnie i codziennie. Po rękach, nogach, brzuchu. Dzielnie chowałem wszystko przed wzrokiem matki i nadal, gdy wracała z pracy zastawała mnie przed jakąś książką. Ale książki jak i dobry czas kiedyś się kończą. Nie poznałem się na tym, co się dzieje tak bardzo zapatrzony w siebie i swoje wymyślone cierpienie. Moje ego w tamtym okresie było tak ogromne, że mógłbym masturbować się do własnej zajebistości.

Przestałem czerpać radość z tego, co wcześniej mnie kręciło. Nie chcę mówić, że zniszczył mnie internet - niektórzy ludzie tam byli naprawdę cudowni. Po prostu... Nie każdy jest taki sam i każdy inaczej reaguje. Więc, byłem na tyle inteligentny, że nie dawałem się matce złapać. I tak nie było jej całe dnie, wymijałem ją. To pewnie też było powodem, że nie zauważyłem jej pogarszającego się stanu zdrowia. Nie zwróciłem uwagi, jak zmieniały się nasze potrawy i że o wiele później wracała do domu. Rany, jakim byłem idiotą. Przeżywałem własne życie i z biegiem czasu przestało mi tak zależeć. W końcu ona była "moją starą" i wiecie, to było żałosne w naszych kręgach i takie tam. Ale z biegiem czasu coś się zmieniło.

Na początku wspominałem, że przesiaduję też na Queerze. Raczej dość szybko uświadomiono mnie co to jest zakochanie. Zresztą, sam z zażenowaniem wspominam tę rozmowę. Ponieważ nigdy nie jarało mnie patrzenie na nagie dziewczyny, za to coś chwytało mnie za gardło, gdy widziałem chociaż trochę obnażonych chłopaków. Z czasem zaczęło mi to przeszkadzać, przestałem chodzić na wf, kitrałem się w ostatnich ławkach i wywaliłem większość swoich zakładek. Przeżywanie mojej seksualności było dla mnie czymś o tyle niezwykłym, że byłem w stanie zmuszać się do onanizowania do nagich lasek, żeby tylko udawać normalnego.

W tym czasie właśnie moja matka zachorowała. Pogrążyłem się tak w swoim życiu, zrobiłem się takim egoistą, że nie myślałem o tym. Nawet z nią nie rozmawiałem. A ona smutniała i robiła się coraz bardziej blada. Naprawdę, nie chciałem na to patrzeć. Potwierdzenie choroby znalazłem dopiero, gdy natknąłem się na jej papiery ze szpitala. Właściwie trafiła do niego niedługo później. Nerka mojej matki nie pracowała i trzeba było ją przeszczepić. A ja byłem za młody, żeby być dawcą. I w tamtym momencie... Nawet o tym nie myślałem. Niby choroba zbliża ludzi do siebie, ale poddałem się znieczulicy już jakiś czas temu, kiedy nie mogłem być sobą. Dlatego ja tylko siedziałem przy niej, a czas się skracał. Miałem siedemnaście lat, a moja matka umierała. Nie uważałem tego za sprawiedliwe. Nie wiem, który to był dzień, ale wiem, że była jedenasta wieczór, a ja siedziałem sam w domu z policzkiem opartym o biurko, czekając na odpowiedź na komunikatorze.

Było chłodno, przyjemnie. Zmrużyłem oczy, przysypiając. Kiedy je zamykałem, ta czerń była dla mnie kojąca. Nie musiałem widzieć nic. Nic nie czułem. Przez chwilę zapragnąłem czuć taką czerń na wieczność - szybko jednak do poziomu sprowadził mnie dźwięk przychodzącej wiadomości i reszta nocy upłynęła mi na czatowaniu. Wiesz, kiedy nikt mnie nie pilnował, mało sypiałem nocami, przysypiałem na lekcjach, na które chodziłem tylko, żeby mieć odwaloną obecność. Nie miej mi tego za złe - w tamtym momencie wciąż nie uznawałem problemów mojej matki nad swoje. Potrzebowałem być w centrum czyjegoś zainteresowania, chciałem czuć czyjąś bliskość i radość z tego płynącą. Wiem, że brzmi to niezwykle pedalsko i atencyjnie, ale potrzebowałem zainteresowania.

To był wypadek i działanie pod wpływem chwili. Kiedy zakładałem moją starą, niebieską, halloweenową maskę nie widziałem tak bardzo świata. Był przyćmiony przez czarny materiał na oczach. A moje piwne oczy pozostawały wtedy ukryte. Ubierałem więc bluzy z kapturem i za duże rzeczy, ukrywając swoją egoistyczną obecność przed światem. Chciałem nie istnieć w tamtych chwilach. Gdybym tylko mógł cofnąć czas, z pewnością powiedziałbym sobie coś mądrego i zapobiegł tamtemu wypadkowi. Bo kiedyś trafiłem na samobójcę. Właściwie, wtedy był niedoszłym samobójcą, ale później mu się udało. Nie wiem, jak się nazywał, nie pamiętam go dokładnie. Spoglądałem tylko na niego przez materiałowe oczy w masce, aż coś podkusiło mnie do zadania jednego pytania. "Czy mógłbyś mi oddać swoją nerkę?" Wiem, że brzmi to idiotycznie, ale ja naprawdę go o to spytałem. W tamtym momencie, po tym pytaniu zrozumiałem całą swoją walkę i rozpacz, której nie chciałem dać dość do głosu. Praktycznie rzuciłem się na niego i w efekcie... Sam zginąłem, tak sądzę. Pamiętałem, jak woda wlewała mi się do płuc, widziałem jak zamyka wszystko nade mną.

Dopiero, gdy minął pierwszy szok próbowałem się wydostać. Już w tamtym momencie było to bez sensu. Moje ciało zamarzało i nie było posłuszne. Pamiętam z tego głównie ciemność, strach i otępienie.Ale niezwykłe było to, że ja się obudziłem. Naprawdę, otworzyłem oczy w lesie. Nie bałem się, nie czułem nic. Nie wiedziałem, jak wyglądam i jak to możliwe. Przyłożyłem ręce do twarzy. Miałem wrażenie, że obraz mi się rozmazuje, a gdy tylko moje palce dotknęły policzków, poczułem coś ciepłego, coś... Dziwnego. Szybko oderwałem dłonie od twarzy: na opuszkach palców pozostała czarna substancja. Nie mam pojęcia, co to mogło być. Nic nie wiem. Rozejrzałem się dookoła, a moje myśli zaprzątało tylko jedno. Czy tamta nerka była wystarczająco dobra, żeby moja matka przeżyła? Na dobrą sprawę nie dotarło do mnie, że nie żyję. A co jeśli tamta nerka nie była w porządku? Powinienem poszukać ich więcej, spróbować każdej, żeby mieć pewność. Przecież ona... Nie może umrzeć. Tak strasznie mi zależy. Muszę znaleźć ich więcej. Któraś będzie w porządku. Z reguły nie zgadzacie się na to dobrowolnie, dlatego posuwam się do takich środków. Ale nie martw się, to nie boli, naprawdę nie boli. Po prostu uratuj moją matkę, dobrze? Tak strasznie mi zależy, ale wciąż mam ich mało. Do dzisiaj żadna z nerek, której miałem okazję spróbować, nie smakowała tak jak jej.

Jack

Nigdy tego nie chciałem.

Advertisement