Creepypasta Wiki
Advertisement

UWAGA: Jest to reboot popularnej creepypasty o tym samym tytule! 

_____________________________________________________________________________


Dnia, w którym Jeffrey Woods i jego rodzina przyjechała do swojego nowego domu niebo było zachmurzone, a atmosfera duszna. Szare niebo wydawało się odzwierciedlać jego nastrój. Jeff nie był podekscytowany byciem tutaj. Ich nowy dom był piękny. Jego ojciec miał prawdziwy talent do znajdywania okazji, ale wciąż nie był to dom jaki znał.


Tydzień po tym jak się wprowadzili, Jeff i Liu wstali wcześnie rano. Niebo było niesamowicie niebieskie, i mimo że Lousiański upał znowu dawał się we znaki, bracia zdecydowali się na poranną przejażdżkę rowerem, żeby pozwiedzać. Pomyśleli że to świetny sposób na walkę z tęsknotą za starym domem, którą oboje przeżywali przez ostatni tydzień.


"Tęsknię za domem." -Liu wypalił, kiedy Jeff smarował salsą swoje burrito z mikrofalówki, które zrobił sobie na śniadanie.


"Ja też Liu, ale myślę że to teraz jest nasz nowy dom, więc po prostu musimy się przyzwyczaić."


"Wiem, ale wszyscy nasi przyjaciele i cała reszta zostali w Nowym Orleanie. Pamiętasz ten budynek, na którego dach zawsze się wspinaliśmy i patrzyliśmy na miejskie światła? Brakuje mi tego." -Liu odpowiedział. Było słychać że jest zdołowany.


"Tak, i ZM Video, właściciel znał nas i pozwalał nam zawsze oglądać filmy dla dorosłych bez wiedzy naszych rodziców i zawsze pozwalał nam na wypożyczenie gry video za darmo kiedy mieliśmy wypożyczonych już kilka filmów... ta, też za tym tęsknię, ale Liu, musimy..."


Liu się wtrącił, "Wiem że musimy się przyzwyczaić, ale to miejsce wciąż wygląda tak sztucznie, i mama i tata wciąż nas traktują jakby nas tu nawet nie było."


"Tak, racja. Miałem nadzieję że nowy dom poprawi ich nastrój, ale co zrobić?"


Liu nie wiedział co odpowiedzieć.


Jeff skończył swoje śniadanie i dwóch chłopców opuściło dom, żeby pojeździć na swoich rowerach i pozwiedzać trochę okolicę. Jak się okazało, ich dzielnica mieściła się niedaleko od małego skupiska sklepów.


Miejskie Centrum Handlowe było kilkoma krótkimi rzędami lokali. Składały się na nie Pizza Hut, chińska restauracja, sklep tytoniowy, sklep "Sprint" i to, czym Jeff i Liu byli najbardziej podekscytowani; wypożyczalnia filmów.


"Będziemy musieli sprowadzić tutaj mamę albo tatę żeby założyć konto, żebyśmy mogli wypożyczać filmy." -Liu napomknął kiedy Jeff obracał pudełko z jakimś horrorem żeby przeczytać jego opis.


"Cholera, masz rację" -Jeff warknął, czując narastającą frustrację. Wiedział że przyprowadzanie tutaj rodziców zajmie wieki, zanim ich rutyna zostanie przełamana i zamiast pójść po powrocie z pracy do swoich oddzielnych pokoi zrobią się na tyle głodni żeby wyjść i porozmawiać.


Jeff spojrzał na dziewczynę za kasą, "Może podejdę, zagadam, powiem kilka miłych słówek i dostaniemy konta." -zażartował.


"Tak Jeff, jasne, raz na ciebie spojrzy i prawdopodobnie cię wyrzuci." -Liu odpowiedział. Uśmiech na jego twarzy się rozszerzył.


"Wątpisz we mnie, młody?"


"Wątpić w ciebie? Gościa który całował dwie dziewczyny i prawie dotknął cycka? Nigdy. Dajesz, podejdź do niej i zdaj się na swój urok."


"A zresztą, bez wątpienia nie miałbym problemów żeby się zabawić z tamtą dziewczyną, ale jej rodzice wrócili do domu i..."

"Ostatnio kiedy opowiadałeś mi tą historię mówiłeś, że jej rodzice wyjechali z miasta, a jej siostra wróciła do domu..."


Jeff się speszył i kiedy wymyślał jak z tego wybrnąć dziewczyna za ladą pozbawiła go wszystkich niepewności odzywając się do chłopców;


"Hej, czy to nie wasze rowery?" -młoda kobieta zapytała, wskazując za okno sklepu.


Jeff i Liu spojrzeli przez nie i zobaczyli na zewnątrz trzech chłopców. Dwóch z nich jeździło na ich rowerach. Krążyli na nich, a potem z nich zeskakiwali, pozwalając rowerom upaść na bruk, tylko po to, żeby potem znowu je podnieść i zacząć na nich jeździć. Obaj chłopcy na rowerach mieli szczupłe figury. Za to cięższy chłopiec stał na chodniku pijąc Red Bulla i przyglądając się wszystkiemu. Jeff i jego brat skierowali się prosto na drzwi wypożyczalni filmów, kiedy gruby dzieciak zauważył że idą. Jeff nie usłyszał co dokładnie powiedział swoim dwóm przyjaciołom, ale coś gestykulował podczas krzyku, a dwóch chłopców zeszło z rowerów. Zostawili je na chodniku i zaczęli zmierzać w stronę braci.


"To wasze rowery?" -jeden z chłopaków zapytał Jeffa i Liu kiedy wychodzili wypożyczalni na upał. Nie było w tym nic dziwnego, w końcu był środek lata.


"Tak, dlaczego na nich jeździcie?" -Liu zapytał ostro.


"Po prostu je tutaj zobaczyliśmy, wyluzuj, pomyśleliśmy że ktoś je tutaj zostawił dla nas." -Odpowiedział ten sam chłopak, kiedy jego dwóch przyjaciół do niego dołączyło. Jeff, zdeterminowany aby zrobić dobre pierwsze wrażenie próbował zmienić kierunek rozmowy. "Cóż, są wasze. Dopiero co się wprowadziliśmy. Jakiś tydzień temu. Mieszkamy przy Fairmont Avenue, kilka ulic stąd. Po prostu rozglądaliśmy się po okolicy." Jeff miał nadzieję że jego pokojowy ton głosu odwróci niebezpieczny obieg spraw, ale patrząc na bezczelne spojrzenie tamtego dzieciaka stwierdził, że jest to ryzykowny krok.


"Dobrze że się gdzieś przenieśliście."-Gruby dzieciak zauważył. "Tak, Troy," -pierwszy chłopak przemówił, "przenieśli się do gównianego domku przy ulicy ze żwirowym podjazdem. Zastanawiałem się kto mógłby się tam wprowadzić."


"Cóż Randy, teraz już wiemy." -Wielki dzieciak, widocznie nazywający się Troy, odpowiedział.


Jeff wciąż próbując ocalić rozmowę spróbował pokojowo zagadać jeszcze raz. "Okej, więc ty jesteś Troy, a ty Randy. Ja jestem Jeff, a to jest mój brat, Liu. Przeprowadziliśmy się tu z Nowego Orleanu."


"Nie jesteście teraz w Nowym Orleanie." -Trzeci chłopak, który właśnie zdecydował się przemówić, odpowiedział.


"Ta, no i kto do chuja powiedział że możecie się do nas zwracać naszymi imionami?" -Randy zapytał z tym bezczelnym, pewnym siebie uśmieszkiem nigdy nieschodzącym z jego twarzy.


Jeff się uśmiechnął i odpowiedział Randy'iemu, "Cóż, myślę że mógłbym cię nazwać pieprzonym dupkiem, ale uznałem że byłby to dla ciebie komplement."


W tym momencie wybuch gniewu zastąpił uśmiech na twarzy Randy'iego. Wyglądało na to, że reszta chłopaków; Troy i wciąż nieznany trzeci członek bandy, momentalnie zaniemówili. Być może też byli takimi niewyedukowanymi głupkami.


"O, przepraszam, czy ten język jest dla ciebie zbyt dorosły?" -Jeff zapytał. "A ty, cichy chłopcze, wiemy że to nie Nowy Orlean" -Jeff odwrócił się w stronę chudego dzieciaka który przypomniał mu jego położenie, "bo gdybyśmy byli w Nowym Orleanie, wy trzej dostalibyście w ciry za ruszanie nieswoich rzeczy."


Chudy dzieciak spojrzał się w tył, odwracając się do swoich dwóch przyjaciół, ale Randy (z pewnością przywódca) wiedział co na to odpowiedzieć. "Keith, pozwolisz tej małej kurwie do ciebie tak mówić?"


Jeff znał ten moment. I kiedy ogarnęła go chęć znokautowania Randy'iego i jego kumpli, prawdziwe zatroskanie ogarnęło jego umysł. Jeśli on i Liu wdaliby się w bójkę pierwszego tygonia w nowej okolicy, rodzice by oszaleli. Już słyszał krzyk swoich sfrustrowanych rodziców. A nawet kiedy wszystko było daleko od perfekcji w ich domu, nawet po przeprowadzce, był spokój który panował w rodzinie, a Jeff walcząc ze swoim popędem, zadecydował zrobić co tylko może żeby go zachować.


Jeff spojrzał się na trzech bardzo dobrze ubranych, bardzo uprzywilejowanie wyglądających ulicznych dzieciaków przed sobą i postawił się im. "Jesteście nudni. Chodź, Liu, dajmy im się dalej bawić bez nas."


Liu się z tego zaśmiał i poszedł za swoim bratem w stronę rowerów. Jednakże Randy'iemu i jego małej bandzie młodych gangsterów nie było to na rękę. Jeszcze raz stanęli na drodze Jeffowi i jego bratu.


"Gdzie idziesz, pizdo?" -Zapytał Randy popychając Jeffa. Jeff mógł powiedzieć, że popchnięcie nie wyrządziło mu żadnych szkód. Randy próbował go tylko rozgryźć, sprawdzić gdzie są jego granice. Ostatecznie popchnąłby go mocniej, ale Jeff bardzo widocznie zmagał się z gniewem, który powoli w nim rósł.


Liu wziął to popchnięcie bardziej na poważnie niż jego brat.


"Jedziemy do domu twojej matki, ja i mój brat zaoszczędziliśmy trochę pieniędzy na obowiązkach domowych, a słyszeliśmy że nie zarobiła ostatnio zbyt dużo."


Randy zrozumiał tylko niewielką część tego, co powiedział Liu. Randy Hayden dorastał w Mandeville. Jego ojciec był udziałowcem w lokalnej firmie, która zarabiała dużo pieniędzy, jest to coś, czego Jeff miał się wkrótce dowiedzieć. Randy i jego przyjaciele, którzy byli w tym samym wieku co Jeff, dorastali w zupełnie innych warunkach. Dorastali przyzwyczajeni do tego, że wszyscy mają się ich słuchać. Przyzwyczajeni do tego, że mają się ich bać.


Randy, który był obiektem żartu po prostu stał w miejscu. Dzieciakiem, który wyszedł przed szereg był Troy. Otyły chłopiec zacisnął pięści i zmrużył oczy w wyrazie gniewu.


"Do kogo to było?" -Troy krzyknął, a jego dzikie spojrzenie było skierowane w stronę Liu.


Liu, który był zarówno dobrej kondycji i miał doświadczenie w sztukach walki, ponieważ trenował z Jeffem boks, był w stanie uniknąć uderzenia, ale tylko zaledwie. Gdyby to było wszystko, mogło się to skończyć w tamtym momencie. Troy był mocno zaskoczony szybkością Liu i nie odważył się oddać jeszcze jednego ciosu. Jednakże byli oni tyranami, dzieciaki, które chodziły w grupie nie bez powodu. Ten chudy, Keith, zrobił krok do przodu, a jego pięść wystrzeliła prosto przed niego, łącząc się z lewą stroną twarzy Liu.


Dla Jeffa to było wystarczająco. Był zszokowany jak szybko to zamieniło się w bijatykę, nawet jeśli spodziewał się jej od samego początku. Kiedy pierwszy raz zobaczył Randy'iego i jego przyjaciół, był po prostu ciekawy. W tym momencie budowało się w nim poirytowanie, które powoli przeradzało się w złość. Jednakże widząc uderzonego Liu, widząc małą strużkę krwi na dolnej wardze swojego brata, widząc zadowolenie i satysfakcję na twarzy Keitha, ta złość, którą czuł Jeff, gwałtownie eksplodowała w gniew, jakiego nigdy wcześniej w życiu nie czuł.


Jeff Woods się nie wahał. Zrobił krok do przodu, jego stopy ustawiły się w prawidłowej pozycji, której się nauczył na zajęciach z boksu, na które zapisał go kiedyś ojciec, i oddał potężny cios prawą pięścią w twarz Keitha. Chudy chłopak nie miał czasu żeby zarejestrować szok, czy ból. Uderzenie dopadło go z zaskoczenia, a jego kolana się ugięły. Keith upadł na ziemię zdezorientowany i ze strachem w oczach.


Randy, tak zwany przywódca, był prawie zbyt zszokowany by się poruszyć. Miał całkiem spore doświadczenie w rozpoczynaniu bójek, ale nigdy nie przydarzyło mu się ich przegrywać. Nigdy nie znalazł się w tak śliskiej sytuacji. Był przyzwyczajony do bycia "tym lepszym". A teraz, widząc jak jeden z jego przyjaciół odpadł tak szybko i łatwo, ogarnął go szok, z którym nie wiedział jak sobie poradzić.


Wyglądało na to, że Troy jednak, w przeciwieństwie do swojego kumpla miał plan i oddał kolejny cios. Zrobił krok w stronę Jeffa zwodniczo szybciej niż jego waga mogłaby na to pozwolić i oddał kolejne dwa dokładne ciosy. Mimo to Jeff nie miał problemu z uniknięciem obu uderzeń. Troy, który zrezygnował z dalszych działań opuścił ręce, jakby chciał powiedzieć "Jezu, co mam teraz robić?".


Jeff miał odpowiedź. Ruszył do przodu uderzając trzy razy Troy'a w brzuch. Oczy tęgiego dzieciaka wytrzeszczyły się, robiąc się wielkie jak patelnie. Pasująca analogia, pomyślał Jeff. Zatoczył się do tyłu, trzymając się za pulsujący brzuch. Jeff nie marnował czasu i wystrzelił do przodu jeszcze raz uderzając Troya w szczękę, wywołując jego upadek. Jeff przypominał Kinga Hippo z bijatyki w którą kiedyś grał. Nie mógł powstrzymać swojego uśmiechu.


Teraz Jeff skupił się na Randym. Ruszył w stronę chłopca, czuł coś nowego formującego się wewnątrz niego. Wciąż czuł złość, właściwie gniew, z powodu wygłupów tych trzech dupków. Mieli czelność dotykać ich rowerów; czelność żeby zaczepiać dwóch dzieciaków, których nigdy wcześniej nie spotkali, i oczywiście, ostatecznym wykroczeniem było dotknięcie jego brata. Jednakże, z tym gniewem zmieszana była również słodka, przyjemna rozkosz. Nie tylko skopał im tyłki, ale i uwielbiał każdą sekundę tego. To było tak, jakby radość z tego, że ich zniszczył mieszała się z gniewem, który wciąż do nich czuł. Razem, łączyło się to w sadystycznym, kontrolowanym poczuciu siły.


Tak było, zanim Liu nie stanął na jego drodze. "Jeff, przestań, już dosyć!"


"Dlaczego mam przestać, Liu? Prosili się o to." -Jeff odpowiedział zupełnie bezbarwnym głosem, którego Liu nigdy wcześniej nie słyszał od swojego brata.


"Ona dzwoni po gliny, patrz!" -Liu krzyknął znowu, i tym razem Jeff wrócił do rzeczywistości na tyle długo, żeby go wysłuchać. Spojrzał się na pracownicę wypożyczalni video i zobaczył ją z telefonem, mówiącą gorączkowo i wskazującą przed siebie na parking. Dziwne, sadystyczne opętanie Jeffa zniknęło, a on odzyskał dawnego siebie.


"O kurwa, chodź!" -Jeff szybko odpowiedział. Chłopcy dosiedli swoich rowerów i pojechali prosto w stronę wyjazdu z parkingu.


"Tak, lepiej uciekajcie!" -Randy krzyknął za nimi. Jeff i Liu nie zwrócili na to uwagi i odjechali.


Kilka bloków dalej zsiedli z rowerów i zaczęli je prowadzić. Na początku nikt się nie odzywał, ale w końcu Liu przerwał ciszę.


"Jeff, dziękuję że się za mnie wstawiłeś, naprawdę dziękuję."


"Ci goście byli kupą gówna, mogli się tego spodziewać." -Jeff odpowiedział, patrząc się pod nogi kiedy szedł.


"Co-co się stało? Wcześniej cię takiego nie widziałem."


"Po prostu się przełamałem, Liu. Co miałem zrobić? Pozwolić im cię pobić?"


"Założę się, że chodzą do naszej szkoły, i mogę się założyć że nam tego nie zapomną."


"A kogo to obchodzi? Nie chcieliśmy się tu przenosić, nie prosiliśmy się o żadną z tych rzeczy. Mama i tata po prostu chcieli większego domu w milszym sąsiedztwie, a my pojechaliśmy czy się nam to podobało, czy nie. Myślisz że obchodzi mnie co te bogate, rozpieszczone dzieciaki o nas myślą?" -Jeff zaznaczył i wrócił do patrzenia pod swoje nogi.


"Myślisz że będziemy mieli kłopoty?" -zapytał Liu.


"Za co? Za bronienie się?"


"Ta, myślę że masz rację. To oni to zaczęli." -Liu odpowiedział, a temat stał się dla braci skończony.


Jednakże sprawy były daleko od zakończenia się.


Odkryli że kłopot, przed którym uciekali stał właśnie w ich drzwiach wejściowych. Jeff i Liu zobaczyli policyjne wozy zanim dotarli do swojego podjazdu. Dwa auta glin, oba zaparkowane tuż przed ich domem. Oboje poczuli jak serce im skacze do gardeł, bo dobrze wiedzieli dlaczego policja tu jest.


Chłopcy weszli do salonu, by zobaczyć swoich rodziców siedzących na kanapie i dwóch gliniarzy, opierających się o ścianę i robiących notatki.


"Co wyście zrobili?!" -Shelia niemal pisnęła kiedy chłopcy weszli do domu.


Liu, młodszy i mniej skoncentrowany od razu zaczął się bronić, "Jakieś dzieciaki chciały nam dokuczyć przed tym sklepem z video, bawili się naszymi rowerami, a kiedy wyszliśmy, naskoczyli na nas z pięściami."


"Nie taką wersję słyszeliśmy!" -Matt Woods wtrącił, jego dorosły głos był pełen gniewu i niezadowolenia.


"Nie, tato, tak właśnie było." -Jeff zaczął wyjaśniać. "Byliśmy w Friendly Video, rozglądaliśmy się po sklepie kiedy ta trójka dzieciaków zaczęła jeździć na naszych rowerach. Wyszliśmy na zewnątrz, a te dzieciaki zaczęły nas wyzywać, próbować nas sprowokować do walki. Kiedy próbowaliśmy sobie pójść, jeden z nich uderzył Liu."


W końcu jeden z dwóch gliniarzy przemówił. Na jego znaczniku było napisane Williamson. "Chłopcy, mamy na was obu poważne zarzuty. Z tego co powiedzieli świadkowie w centrum handlowym, to wy zaczęliście szarpaninę z Randym i jego przyjaciółmi."


Jeff zauważył jaki znajomy ton przybrał glina, kiedy wymawiał imię Randy'iego. To było w końcu małe miasto i była duża szansa na to, że ten glina jest trenerem Randy'iego w klubie piłkarskim, albo że pija czasem piwo z jego ojcem. Cholera, możliwe nawet, że ten glina jest wujkiem jednego z tych wymoczków.


"Nie, proszę pana." -Jeff odpowiedział, "My tego nie zaczęliśmy, za to oni tak. Po prostu chcieliśmy nasze rowery z powrotem i zamierzaliśmy odjechać. Oni stanęli nam na drodze."


Williamson kontynuował, tak jakby zupełnie nie usłyszał Jeffa, i powiedział, "Kilku świadków, w tym kasjerka sklepu z video zeznali, że to wy się zamachnęliście pierwsi. Powiedzieli, że chłopcy jeździli na waszych rowerach, ale pozwól mi zapytać; czy przypięliście rowery do czegokolwiek, czy po prostu zostawiliście je przed sklepem?"


"A co to za różnica?" -wtrącił Liu.


"Cóż, synu, jeśli po prostu zostawiliście swoje rowery leżące sobie na drodze, to nie możecie winić Randy'iego i jego przyjaciół o to, że na nich jeździli, mam rację? Mówilibyśmy o zupełnie innej sytuacji gdybyście je jakoś zabezpieczyli, ale wy je zwyczajnie tam zostawiliście."


"Mamo, tato, nie kupujecie tego gówna, prawda? Wiecie że ja i Liu nie wszczynamy bójek. Czy kiedyś to zrobiliśmy? Te trzy wywłoki zadarły z nami, a jeśli nie widzicie że ci gliniarze trzymają ich stronę, to musicie być ślepi!" Jeff wiedział że stąpał po cienkim lodzie, ale jego gniew domagał się trochę satysfakcji.


"Jeffrey, nie mów o tych funkcjonariuszach takim tonem. Do nas tak samo. To oczywiste, że nie jesteście tutaj szczęśliwi, że tęsknicie za starym domem, ale wszczynanie walk na ulicach nic nie zmieni!" -Matka Jeffa odwarknęła.


"Słuchajcie, chłopcy, macie szczęście. Żaden z rodziców nie chce wnieść zarzutów. To będzie zgłoszone jako zwykła szamotanina pomiędzy nastolatkami. Ale ostrzegamy was, oboje jesteście już zanotowani. To jest ciche miasto, nie Nowy Orlean. Nie tolerujemy tutaj tego tupu zachowań. Jeśli zobaczycie Randy'iego, Keitha, albo Troya, szczerze radzę ich przeprosić. Będziemy mieć was na oku, więc nie pozwólcie żeby coś takiego znowu się przydarzyło. Nie chcecie mieć nakazu aresztowania, prawda?"


Jeff czuł jak gniew się w nim gotuje i nie mógł utrzymać swojego języka za zębami. "Kim on dla pana jest, oficerze Williamson? Czy Randy jest pańskim siostrzeńcem? Jest przyjacielem pańskiego syna? Albo może przychodzi pan do jego domu i pieprzy jego matkę kiedy jest pan na służbie? Które z tych, panie oficerze?"


"Dosyć tego, oboje do swoich pokoi!" -Matt Woods wiedział, że nie był cichy, kiedy nakazał swoim synom iść do siebie. Jeff i Liu weszli po schodach, jednakże odpuścili sobie opuszczanie głów w wyrazie wstydu i skruchy.


Rodzice nie rozmawiali z nimi przez resztę dnia. Jeff i Liu zostali na górze, dzieląc się ze sobą frustracją. Zostali wykiwani, i mimo swojego młodego wieku wiedzieli to. Znajdywali trochę pocieszenia w tym, że przynajmniej nie zostali aresztowani, ale wciąż widzieli co się tutaj dzieje.


"Ten gliniarz... on bronił Randy'iego." -Jeff wyszeptał do swojego młodszego brata.


"Bez jaj." -odpowiedział jego brat.


"Musimy na siebie uważać, musimy się sobą zająć. Widziałeś, nawet nasi rodzice się za nami nie wstawili."


"Ta, o co do cholery chodziło?" -Liu zapytał.


"Wyobraź sobie, że o ich pieprzoną ideę, o nią właśnie chodziło. Wszystko o co dbają to wpasowanie się tu. Chcą mieć pewność że się wmieszają w resztę rodzin ze Stepford. Nigdy więcej walki, jeżeli znowu zobaczymy Randy'iego, albo tych jego półmózgich kumpli, to po prostu odejdźmy, okej?"


"Ale Jeff, możesz dać im popalić, dlaczego mielibyśmy sobie odejść?" -zapytał Liu.


"Bo mogę też dać popalić glinom, Liu, mogę tym dać popalić mamie i tacie i tak właśnie będzie. Pieprzony Randy i jego kumple są tutaj

chronieni, a my nie. Więc jeśli ich zobaczymy, po prostu ich unikajmy, okej? Proszę?"


Liu przytaknął. "Ale czuję się jak mała pizda, mam dług u Keitha, za to że mnie uderzył."


"Nie, nie masz. Oddałem mu za tamto, i jego opasłemu przyjacielowi też. Mam nadzieję że teraz po prostu nam dadzą spokój." Jeff westchnął.


Jeff i Liu nie słyszeli swoich rodziców przez resztę dnia. Pozostali w swoich pokojach do późnej nocy i w końcu zeszli na dół żeby coś zjeść, kiedy upewnili się, że reszta rodzinki śpi. Liu powiedział że poczuł ulgę, ale Jeff miał złe przeczucie, że najgorsze miało dopiero nadejść. Jeff miał rację, następnego ranka, kiedy dwóch braci zeszło na dół na śniadanie ich rodzice już siedzieli przy stole w jadalni, patrząc się na chłopców.


"Siadać." -powiedział stanowczo Matt.


"O co chodzi?" -zapytał Liu.


"Siadać!" -powtórzył Matt. W jego wypowiedzi słychać było gniew.


Chłopcy dostosowali się nie zadając dalszych pytań.


Matt Woods zaczął swoją diatrybę. "Cokolwiek się wczoraj stało, pobicie jakichś dzieciaków za dotykanie waszych rowerów, pyskowanie policji, brak szacunku do mnie i waszej matki, to się kończy dzisiaj!"


"Nie pobiliśmy nikogo za dotykanie naszych rowerów." -Jeff zaznaczył.


"Przymknij się Jeff, to jednostronna konwersacja!" -jego ojciec warknął. "Ten dzieciak, Randy Hayden, jego ojciec jest udziałowcem w mojej firmie, wiedzieliście to? Czy w ogóle o tym pomyśleliście kiedy rzuciliście się na niego za wasze pieprzone rowery?"


"Po prostu nie pomyślałeś, prawda Jeff?" -dodała Shelia.


"Skąd mogłem wiedzieć?"


Matt kontynuował. "Cóż, spędziłem cały poranek rozmawiając z jego ojcem przez telefon. Jego ojciec jest skłonny to wszystko odpuścić, ale do cholery, synu, będę musiał się z tym teraz borykać w pracy. Masz pojęcie jaką szkodę mogło to wyrządzić mi, naszej rodzinie?" Jeff czuł powracający gniew i z całej woli starał się go stłumić.


Ale za to raz jeszcze spróbował przemówić do swoich rodziców. "Mamo, spójrz na twarz Liu, rozcięli mu wargę, nie widzisz że jest cała opuchnięta?"


Liu obrócił głowę, żeby lepiej pokazać ranę.


"Boże, Jeff, jeden dzieciak zachował się trochę szorstko wobec twojego brata, czy to powód żeby się z nimi bić? Chciałam się zaprzyjaźnić z kilkoma innymi rodzinami w sąsiedztwie, ale dzięki tobie... po prostu nie wiem..."


Ledwie Jeff i jego brat mogli obmyślić coś na swoją obronę, a ich ojciec zaczął mówić dalej. "Więc ja i twoja matka o tym rozmawialiśmy. Skoro zostało tylko kilka tygodni wakacji, zadecydowaliśmy, że Liu powinien spędzić resztę lata u cioci Marcy. Już z nią rozmawialiśmy i zgodziła się go wziąć do siebie.


Oboje, Jeff i Liu, byli zdołowani tym postanowieniem. Oboje chłopcy zaczęli protestować w tym samym czasie, zobaczyli spojrzenia swoich rodziców. Decyzja była już podjęta.


"Dlaczego więc nie możemy jechać oboje?" -zapytał Jeff, ostatnia desperacka próba, by uwolnić się od swoich rodziców.


"Marcy nie chce was tam obu, powiedziała że oboje jesteście zbyt hałaśliwi, i szczerze mówiąc się zgadzamy." -odpowiedziała Shelia.


I tak się właśnie stało, Liu został odwieziony do swojej ciotki w Abita Springs w Lousianie. Miejsce mniejsze i nudniejsze nawet od Mandeville, jeżeli to w ogóle możliwe. Jeff patrzył jak jego brat odjeżdża, a potem wrócił do swojego pokoju. Zaczął czuć ten gniew, jednakże stał się on dla niego... przyjemny. Nie mógł tego wyjaśnić. Był wściekły na taki obrót spraw, jego rodzice odwrócili się do nich plecami. Ale przez to wszystko, te odczucia, których doświadczał nie były wcale takie złe. Złość na przykład, mógł ją niemal poczuć. Zasmakować jej. Była jak gęsty, słodki syrop, otaczający go. Oczywiście znał dodatkowy składnik, który dopełniał smak. Ta satysfakcjonująca radość, którą czuł, kiedy miał przed sobą Randy'iego i jego przyjaciół, pokonanych i bezbronnych, dzień wcześniej. To mieszało się perfekcyjnie z jego gniewem, tworząc upojny, odurzający produkt, którego Jeff teraz niemal pragnął. Zasnął, leżąc na swoim łóżku i myśląc o tym syropie, tak gęstym, tak lepkim, że wydawał się na swój sposób wpływać na strukturę jego duszy. Chciał tego, mimo że wiedział, że jest to destrukcyjne, i nic dobrego nie wyniknie z wypróbowania tego ponownie.


Kilka dni minęło, a napięcie pomiędzy Jeffem, a jego rodzicami było duże. Bez Liu w pobliżu nie było nic do roboty, poza siedzeniem w swoim pokoju i graniem w gry video. Wyszedł na zewnątrz, ale nie odważył się odejść daleko od domu. Wiedział, że jeśli Randy i jego zbiry znowu się pokażą będzie to skutkować kolejną walką.


Przez kilka dni wszystko było w porządku, a Jeff myślał że da sobie z tym radę. Jednakże jego matka zmieniła wszystko jednego sobotniego ranka. Jeff się gwałtownie obudził przez ostre słoneczne światło świecące mu w twarz. Usłyszał że jego matka sobie coś nuci pod nosem. Coś, co robiła bardzo rzadko. Nawet kiedy był na w pół przytomny, wiedział że to nucenie jest wymuszone. Robiła to żeby go obudzić, a światło słoneczne tylko w tym pomogło. Kiedy zauważyła że oko Jeffa się otwiera podeszła wolnym krokiem do jego łóżka i zaczęła mówić głosem wręcz emanującym fałszywą pogodą ducha i troską.


Na początku Jeff odmówił. Czy jego matka była poważna? Czy ona naprawdę oczekiwała od niego, żeby się zaprzyjaźnił z Randym? Jeff wciąż był w łóżku, kiedy jego matka skończyła to nieustające nucenie na tyle długo, żeby powiedzieć mu żeby wstawał i się ubrał. Kiedy domyślił się dlaczego tego chciała, odmówił. Nie za cholerę. Jednakże jego matka była przebiegłym manipulatorem i wiedziała dokładnie co trzeba zrobić. Obiecała Jeffowi, że jeśli to dla niej zrobi, pójdzie z nią i pogodzi się z Randym to następnego dnia Liu będzie w domu. Zapędziła go tym w kozi róg. Nie miał wyboru, musiał się zgodzić.


Niedługo potem Jeff i jego matka byli już pod domem Randy'iego. Drzwi otworzyła jego matka.


"Hej, ty musisz być Jeff" -przywitała się.


Jeff wymusił uśmiech, potwierdzając, że kobieta w drzwiach zgadła.


"Cześć, jestem Shelia Woods, miło cię w końcu poznać osobiście!" -oznajmiła matka Jeff'a, wtrącając się i podając rękę matce Randy'iego.


"Shelia, bardzo miło cię poznać, jestem Bridgette Hayden. Przykro mi słyszeć, że nasi chłopcy mieli nieszczęśliwy wypadek kilka dni temu. Wiesz jak to jest z nastolatkami, hormony buzują i tak dalej. Randy nigdy nie wchodzi w bójki, ale wytłumaczył mi, że Jeff i jego brat wciąż są tutaj nowi i jeszcze trochę nie dowiedzieli się jak załatwiamy sprawy w Mandeville. Prawda, Jeff?


Jeff nie mógł się oprzeć pokusie. "Tak, przepraszam za tamto, pani Hayden. Ja i Liu nie mieliśmy pojęcia, że dla pani syna i jego przyjaciół zabawianie się naszymi rowerami bez pytania było w porządku."


"Bridgette, ma takie niewyparzone usta po swoim ojcu, nigdy nie wie kiedy ma się zamknąć. Co powiesz na to, żebyśmy weszły i napiły się kawy? A kiedy ty będziesz mi opowiadać świetne plotki z okolic Mandeville, nasi chłopcy będą się poznawać w bardziej prawidłowy sposób?"


"Randy jest w swoim pokoju, Jeff. Na piętrze, drugie drzwi po lewo. Jestem pewna że usłyszysz muzykę z jego gier czy coś." -powiedziała Bridgette z nikłym humorem w głosie.


"Dziękuję, proszę pani." -powiedział Jeff i wszedł do domu.


Jeff zapukał i usłyszał odpowiedź Randy'iego. "Proszę."


"Hej...cóż, myślę że słyszałeś, że nasi rodzice chcą żebyśmy gdzieś razem wyskoczyli, lepiej się poznali." -zaczął niepewnie Jeff.


"Ta, taka właśnie jest moja matka. Nie lubi dramatów. Tak szczerze, to myślę że za bardzo się przejmuje. To znaczy, ja nic do ciebie nie mam jeśli ty do mnie też nic nie masz."


Jeff usiadł na podłodze obok Randy'iego i zaczął rozmowę. "Wiesz, okazało się, że twój tata jest szefem mojego taty. Zbzikował kiedy się dowiedział o walce. Strasznie się bał że zostanie zwolniony czy coś."


"Mój tata jest jakby szefem wszystkich. Kurewsko tego nienawidzę. Myślę, że połowa dzieciaków w mojej szkole rozmawia ze mną, bo ich rodzice są jakoś powiązani z firmą mojego taty."


"Dlaczego tego nienawidzisz?" -zapytał Jeff.


"Bo to sztuczne. To całe cholerne miasto jest sztuczne. Niedługo sam to zauważysz, ale uwierz mi; każdy kto tutaj mieszka próbuje udawać że jest inny. Moi rodzice każą mi odwalać to całe gówno, wszystkie trofea i tak dalej, tylko po to żeby się tym chwalić. To wszystko."


Jeff się uśmiechnął, "Wiem jak się czujesz. Mój tata zapisał mnie na zajęcia z boksu rok temu, bo jakiś jego współpracowik miał brata, który tam pracował czy coś. Jak tylko gość się zwolnił, ojciec mnie stamtąd wypisał."


"Chciałbym żeby było tak łatwo." -Randy odpowiedział. "Nienawidzę Baseballu, ale mój tata na pewno mnie zapisze na obóz w następne lato. I w następne po nim. To jest tak, że wie że tego nienawidzę, ale chce mieć pewność że będę tam z nazwą jego głupiej firmy na tyle mojej bluzy." "Randy, dlaczego ty i twoi kumple pieprzyliście się z naszymi rowerami tamtego dnia?"


"Już ci mówiłem. To miasto jest sztuczne, i cholernie nudne. Nie ma tu co robić. Musieliśmy sobie coś znaleźć do roboty. Znaczy, tyle razy można wyskoczyć do sklepu video, albo pojeździć po szlakach w lesie. Wszystkie dziewczyny tutaj są zarozumiałe, wszystkie sklepy zamykają wcześnie. Nie ma galerii handlowych, ani kin w całym mieście. Po prostu nam się nudziło, stary. Więc, wybacz za tamto."


"Jest spoko," -odpowiedział Jeff. "chyba też przepraszam. Sprawy zaszły za daleko."


"Chodzi ci o walkę?" -zapytał Randy. "To akurat było fajne. Ci goście, Keith i Troy, przyczepili się do mnie tylko z powodu mojego ojca. Jest tak jak ci mówiłem, jestem całkiem pewny że to ich rodzice każą im ze mną chodzić."


Popołudnie minęło, a Jeff zapomniał że to spotkanie było przymusowe. Właściwie to zaczął lubić Randy'iego, jasne, ich pierwsze spotkanie było pobieżne, ale przebywając z nim zauważył, że Randy wcale nie był taki zły jeśli nie było z nim jego kumpli.


Jakąś godzinę potem sprawy nabrały nowy obrót. Jeff usłyszał trzaśnięcia drzwi dwóch samochodów, a potem uruchomienie silnika. Upuścił kontroler od konsoli i wyjrzał przez okno sypialni Randy'iego. W porę żeby zobaczyć swoją matkę i matkę Randy'iego wyjeżdżające z podjazdu.


"Nasi rodzice odjeżdżają." -powiedział Jeff.


"Rychło w porę, spodziewałem się, że moja mama zaproponuje wyjście na zakupy, albo na kawę czy coś takiego."


Jeff usłyszał że Randy zatrzymał grę.


"Hej, Jeff, chodź na dół, pokażę ci coś fajnego." -zaproponował Randy, a Jeff ruszył za nim.


Randy zaprowadził Jeffa do garażu. Z zamkniętymi drzwiami wjazdowymi było tam gorąco. Garaż był chociaż dobrze utrzymany, Jeff przyglądał się stosom magazynów pod stołem warsztatowym, jak również narzędziom i innym przedmiotom ułożonym równie starannie.


Stojąc w małym, zamkniętym garażu, podczas letnich, nieustających upałów Jeff zaczął być zaniepokojony. Pomijając fakt, że on i Randy siedzieli razem w jednym pokoju przez kilka godzin, Jeff nie mógł ignorować uczucia że coś się zmieniło odkąd ich rodzice zniknęli.


"Co chciałeś mi pokazać?" -zapytał Jeff.


"Poczekaj, daj mi to znaleźć." -odpowiedział Randy przesuwając magazyny, żeby odsłonić małe, czerwone pudełko.


Jeff obserwował jak Randy wyjmuje pudełko i je otwiera.


"Obczaj to, to pistolet sygnałowy mojego taty." -ogłosił Randy i zaczął się bawić czerwonym, tabelarycznym przyrządem.


"Whoa, bądź z tym ostrożny!" -krzyknął Jeff, bardziej z szoku niż z troski.


"Jest spoko, nie bądź cipką, nie jest nawet załadowany." -powiedział Randy. Jednakże Jeff patrzył jak sięga po jedną z flar do tylnej przegrody. Wtedy Randy kontynuował majstrowanie przy rakietnicy, otwierając ją i ładując flarę. "Teraz jest załadowany." -oświadczył. "Mój tata pokazał mi jak tego używać rok temu, kiedy pojechaliśmy na wędkowanie. Czasami go sobie wyjmuję i celuję racami w drzewo. Ale może tym razem nie potrzebuję drzewa."


Zmiana w tonie głosu Randy'iego była nie do zignorowania.


"Okej, dobra, fajny pistolet. Ale wracajmy już do domu, gorąco tu. Plus jestem głodny, masz coś do jedzenia?"


Jednakże, kiedy Jeff zwrócił się w stronę małych drzwi prowadzących z powrotem do domu, jego drogę zablokowały dwie znajome twarze.


„Gdzie idziesz Jeffrey?” -wypalił gruby dzieciak, kiedy on i Keith stanęli naprzeciw wejścia do garażu.


„Długo wam, dupki, zajęło żeby tu dotrzeć, musiałem niańczyć tego pedała przez cały dzień.” Randy krzyknął, a w jego słowach słychać było nieukrywaną i nieczystą radość.


„Przepraszam, Randy, ale Keith musiał skosić swoje podwórko zanim jego rodzice pozwolili mu wyjść.” - Powiedział Troy zakłopotanym głosem.


„Jest spoko, w końcu już tu jesteśmy.” -Powiedział Keith.


„O co wam, kurwa, chodzi?” Spytał Jeff, wpatrując się w Randy'iego. Zauważył, że Randy wciąż ma pistolet sygnałowy w ręku.


„Powiem ci o co chodzi, Jeff. Jesteś winny Keithowi i Troy'owi przeprosiny za to co zrobiłeś. Pobiłeś ich i uciekłeś, frajerze. Nie miałeś nawet jaj by walczyć z nimi uczciwie, więc teraz za to zapłacisz!”


„Nie będę się z tobą bić, okej? Skończyłem z tym gównem.” -Jeff odpowiedział, zerkając na drzwi wyjściowe.


„Masz rację, nie będziesz się bić. Będziesz tutaj stał i dasz moim chłopcom się z tobą zabawić. Następnie zrobię swoje, a kiedy skończę, wyniesiesz się z mojego domu. Powiem mojej mamie, że źle się poczułeś i poszedłeś do domu. A po tym, jeśli zobaczysz nas jeszcze raz, lepiej pójdź w drugą stronę.”


„ Nie zamierzam tu stać i obrywać od ciebie czy twoich kumpli, więc po prostu daj mi wrócić do domu. Co ty na to? Powiem mojej mamie, że nic do siebie nie mamy i wszystkim będzie na rękę , okej?” - zapytał Jeff.


Randy skierował pistolet sygnałowy w stronę Jeff'a. „Nie. Zostaniesz tutaj, pizdo. Zostaniesz tu i zbierzesz baty.”


Jeff czuł to ponownie, ten obłęd. Bogatą, ciemną materię, która wirowała wewnątrz niego. Mógł jej teraz spróbować, czuł się jak w niebie. W swojej głowie wyobrażał sobie siebie, nurkującego. Pływającego w tym, pozwalając na wchłonięcie się w całości. Rozejrzał się do koła, a to wspaniałe uczucie rosło w siłę. Widział Randy'ego, stojącego przed nim, trzymającego pistolet na flary. Był w jego wiotkich rękach, a kurek nie był nawet przechylony. Jeff wiedział, że Randy nie ma zamiaru go zastrzelić. Spoglądał na Keith'a, chudego i żałosnego. Dziecko urodzone do słuchania się innych. Troy, gruby i spocony, oddychający ciut ciężko po spacerze, i oczywiście, pośrodku tego wszystkiego, sam Jeff. Czuł, jak przyjemność miesza się ze wściekłością, tworząc idealną całość. Starał się do tego nie dopuścić; widział, że jedynie żal i troska mogą go z tego wyciągnąć. Jednakże, kiedy to było tak blisko, kiedy aromat i obietnice o słodko-kwaśnym smaku były o krok od niego i pukały do drzwi, Jeff uznał, że nie może się już więcej opierać. Niczym statek na oceanie nie może się oprzeć tajfunowi.


Jeff zaczął się uśmiechać.


„Czemu się do mnie uśmiechasz? Próbujesz mnie poderwać, pedale, czy coś?” -Randy spytał się, z lekko nerwowym tonem głosu.


„Uśmiecham się, Randy? Pewnie dlatego, że mam spory ubaw.” -Jeff ogłosił, i nagle rzucił się w kierunku nieprzygotowanego dzieciaka z pistoletem na flary.


Jeff raz walnął Randy'iego w nos. Ramiona Randy'iego opadły, lecz wciąż trzymały broń. Jeff, nawet bez patrzenia, uświadomił sobie, że Troy i Keith zrobili krok do tyłu, zamiast w przód, jak powinni byli zrobić. Jeff oddał kolejny silny cios w szczękę Randy'iego, wywołując upadek chłopca na ziemię.


Jeff skupił się teraz na Troy'u i Keith'ie, dwóch dzieciakach, które jedyne co musiały zrobić, to wykonać ruch w jego kierunku. Troy zrobił krok do tyłu i potknął się o stos magazynów, który wcześniej przesunął Randy. Jeff skorzystał z okazji i wystrzelił do przodu, jeszcze raz poznając okrągły brzuch Troya ze swoją pięścią. Troy próbował ustać na nogach, ale ciosy Jeffa, połączone z potknięciem się sprawiły, że Troy upadł do tyłu, lądując ciężko i uderzając głową o betonową płytę, która była podłogą garażu. Keith próbował się oddalić. Jednakże Jeff obecnie stał pomiędzy nim, a jedynym wyjściem z garażu, kiedy drzwi wjazdowe były zamknięte. Jeff wykonał dwa szybkie kroki w stronę chudego dzieciaka i poczuł intensywną radość widząc Keith'a chwiejącego się na nogach do tyłu, uderzającego plecami o ścianę. To idealne połączenie przyjemności, kontroli i gniewu schodziło się razem. Jeff poczuł, że mimo unoszenia się na tym gęstym syropie, gdzieś z tyłu jego głowy pojawiła się myśl o tym, że konsekwencje będą okropne, ale odrzucił tę myśl. Nie obchodził go Liu, nie obchodziło go bycie aresztowanym i nie obchodziło go czy jego ojciec zostanie zwolniony. Wszystko co go obchodziło w tamtym momencie, to zrobienie krzywdy Keithowi.


Keith próbował przed tym uciec, mając nadzieję że zmieści się pomiędzy małą przerwą pomiędzy Jeffem, a drzwiami. Jednakże Jeff przygwoździł go ciosem w twarz, sprawiając, że Keith znowu zaczął się chwiać na nogach do tyłu. Jeff mógł zobaczyć, że jego kolana się uginają i skorzystał z tego. Ruszył do przodu, przytwierdzając Keitha do ściany i oddając uderzenie po uderzeniu w brzuch chudego chłopaka. Oczy Keitha zrobiły się wielkie jak talerze. Jeff, usatysfakcjonowany, wycofał się i obserwował z demoniczną radością jak Keith powoli osuwa się po ścianie w dół, próbując z trudem złapać oddech.


Randy stanął na nogi, ale wydawał się nie mieć pomysłu co robić.


"Już skończyliśmy, Randy? Jest w porządku, czy ty i twoi kumple chcecie więcej?" -zaszydził Jeff.


"Nie, jest w porządku..."


"A jak z wami, dupki?" -zapytał Jeff.


"To był pomysł Randy'iego..." -wydusił z siebie Keith.


"Właśnie stary, my nawet nie chcieliśmy." -zgodził się Troy.


Dyskusja mogłaby być kontynuowana, gdyby dźwięk wracającego auta nie zepsuł napięcia.


"Cholera! Moja mama wróciła!" -krzyknął Randy. Jego głos łamał się w zabawny sposób. Wyglądało na to, że twardy koleś ustąpił miejsca wystraszonemu dziecku.


"Po prostu powiemy, że razem wychodzimy." -odpowiedział Keith.


"Nie, pieprzony pistolet na flary, jeśli zobaczy że się nim bawiłem, mam przejebane!"


"Więc go odłóż." -zasugerował Jeff. Uczucie gniewu zanikało, a on czuł jak kontrola wraca."


"Tak, przytrzymaj magazyny, proszę." -błagał Randy. Jeff zauważył że wolał ten ton. Tą mentalność błagającego, zbitego psa.


Jeff nie zwracał uwagi na Randy'iego, zbierał spokojnie magazyny z podłogi. Naprawdę nie obchodziło go czy Randy będzie miał kłopoty, czy nie. Jednakże jeśli jego matka wróci i zobaczy kłopoty, bał się że Liu może nie wrócić do domu tak jak obiecała.


Wszystko inne działo się w okamgnieniu, dosłownie i w przenośni.


Randy, który teraz był spanikowany z powodu kłopotów, które może mieć za zabawę pistoletem sygnałowym, zaczął się pocić. Kiedy jego ręce gorączkowo zacisnęły się na pistolecie, jego kciuk przez przypadek odciągnął kurek. Nawet nie zauważył że broń była odbezpieczona. Obracał ją w swoich rękach próbując ją rozbroić. Wtedy usłyszał dźwięk klucza przekręcającego się w zamku drzwi wejściowych. Wiedział że teraz ma tylko sekundy, żeby go ukryć.


Wszystko inne działo się w zwolnionym tempie. Pistolet wyślizgnął się ze spoconych rąk Randy'iego, kiedy ten próbował go obrócić jeszcze raz. Widział jak upada na podłogę. Zdawał się raczej płynąć w stronę ziemi, niż spadać. Jeff, zajęty układaniem magazynów miał tylko tyle czasu, żeby zarejestrować zszokowany wdech Randy'iego. Odwrócił się, by spojrzeć w stronę chłopców, dokładnie w porę by zobaczyć jasno-czerwony pistolet uderzający o ziemię. Pistolet wystrzelił, wyrzucając z siebie pędzącą kulę ognia prosto w twarz Jeffa. Jeff poczuł gorące uderzenie ciepła i ból rozdarcia całej lewej strony jego twarzy. Po początkowym rejestrze agonii nie było więcej myślenia. Jeff zaczął krzyczeć ściskając lewą stronę twarzy i tarzając się po ziemi. Na chwilę zapomniał o wszystkim, kiedy pogrążał się ciemnym, bogatym syropie raz jeszcze. Gniew niemal sprawiał mu tępy ból.


Kiedy jego świadomość w końcu wróciła, uświadomił sobie że jest w szpitalnym pokoju. Połowa jego twarzy była zabandażowana, wiedział to. Chciał otworzyć swoje oczy i mówić, dać znać swojej rodzinie że się obudził, ale leki wciąż mocno trzymały. Był przebudzony, ale nie do końca jeszcze funkcjonował. Mógł za to usłyszeć kilka znajomych głosów.


"Czy będzie z nim w porządku, doktorze?" -zapytała matka Jeffa.


"Jasne, proszę pani, z pani synem będzie wszystko w porządku. Niemniej jednak, długo będzie dochodził do siebie i będzie potrzebował waszego wsparcia. Flara, która uderzyła w jego twarz wywołała oparzenia trzeciego stopnia na lewej stronie jego twarzy."


"Jak źle jest z jego okiem?" -zapytał ojciec Jeffa.


"Na ten moment trudno powiedzieć, będzie musiał zobaczyć się z okulistą, ale obrażenia są dosyć poważne."


"A jego twarz? Co z jego twarzą?" -zapytała matka Jeffa, brzmiąc na głęboko zaniepokojoną.


"Cóż, byliśmy w stanie oczyścić i odkazić obrażenia na czas, więc nie musicie się martwić o możliwość zakażenia czy o cokolwiek podobnego. Będziemy chcieli go trzymać na antybiotykach przez jakiś czas. Będzie też musiał mieć oczyszczoną ranę i zmienione bandaże, ale mimo wszystko wasz syn ma dużo szczęścia. Obrażenia mogły być bardziej poważne."


"Doktorze," -zaczęła ponownie jego matka. "co jeśli obrażenia są stałe? Co z tym zrobimy?"


"Tak jak mówiłem, okulista będzie musiał zdiagnozować oko..."


Shelia Woods przerwała doktorowi brzmiąc na jeszcze bardziej wstrząśniętą niż wcześniej. "Nie słucha pan. Nie oko, jego twarz! Co możemy zrobić, żeby naprawić jego twarz?" -zażądała odpowiedzi.


"Cóż, proszę pani, odkaziliśmy jego twarz, jak już mówiłem, nie powinno być ryzyka infekcji dopóki będziecie..."


Znowu mu się wtrąciła, "Nie infekcja, jego... wygląd. Co możemy z tym zrobić?"


"Pani Woods, na ten moment trudno to stwierdzić. Kiedy będzie zdrowy i wróci na nogi będzie można ewentualnie udać się na chirurgię plastyczną, ale będąc z panią szczery, nie możemy się użalać nad tym jak wygląda. Ważne jest to, aby wasz syn był zdrowy. Może się spodziewać powrotu do domu za kilka dni, może wcześniej."


Ojciec Jeffa znowu przemówił, "Dobrze, dziękujemy doktorze. Mógłby pan nas na chwilę zostawić? Ja i moja żona musimy porozmawiać."


"Oczywiście." -odpowiedział doktor.


"Liu, może byś poszedł do szpitalnej kawiarni i kupił sobie coś do jedzenia?" -zasugerował Matt.


"Ale chcę tu być, na wypadek gdyby Jeff się obudził." -odpowiedział Liu.


"Liu, powiedzieli nam, że Jeff jest na mocnych lekach. Nie spodziewają się, żeby się obudził tej nocy. Więc po prostu idź, a jeśli wstanie, zawołamy cię." -odpowiedział Matt.


Jeff słyszał jak drzwi się otwierają i zamykają, kiedy Liu wychodził. Oboje jego rodzice wydali z siebie chybotliwe westchnięcia, ale Jeff zaczynał wierzyć, że nie były to westchnięcia ulgi, lecz stresu.


"Będziemy musieli go teraz uczyć w domu, Matt. Tak właśnie będzie musiało być. Będziemy musieli go trzymać w domu!" -usłyszał przemówienie swojej matki. Jej głos ogarniała wściekłość.


"Co? Wiesz, pewnie nie będzie mógł zacząć szkoły w porę, ale wątpię że ominie go cały rok!" -odpowiedział jego ojciec starając się utrzymać spokojny głos.


"Nie mówię o tym, Matt. Nie martwię się, że przegapi tydzień, czy dwa w szkole. Chodzi mi o jego twarz, Matt. Słyszałeś co powiedział lekarz, jego twarz będzie... oszpecona!" -odparła Shelia.


"Nie znamy nawet pełnej skali obrażeń, Shelia. To może być coś drobnego i może prawdopodobnie się zagoi. No i słyszałaś co powiedział, chirurgia plastyczna też może być jakąś opcją na tę chwilę."


"Chwilę? Jaką chwilę? Rok? Dwa? I co w międzyczasie? Ludzie go zobaczą i zaczną gadać. Tego chcesz? Stanie się... wyrzutkiem! Myślisz że ktokolwiek będzie chciał go mieć w towarzystwie swoich dzieci?"


Jeff to wszystko słyszał, po prostu powoli sobie wszystko przyswajał. Kiedy jego umysł pochłaniał słowa, gniew który czuł wracał. Obłędny, bogaty, ciemny syrop surowych, pierwotnych emocji. Chciał krzyczeć na swoją matkę, chciał jej powiedzieć, żeby się zamknęła. Że on był tym, który leży z połową spalonej twarzy i jednym ślepym okiem. A wszystko to dzięki zmuszeniu go do pójścia do domu Randy'iego. Chciał się jej zapytać dlaczego wtedy pojechała, dlaczego pojechała na zakupy, albo robić sobie paznokcie czy cokolwiek wtedy robiła. Chciał wiedzieć dlaczego zostawiła go samego z dzieciakiem, który kilka dni przedtem zaatakował jego brata. Chciał wiedzieć jak mogła bardziej martwić się jego wyglądem, niż tym, że był w szpitalu.


Ale było też znacznie więcej rzeczy, które chciał wiedzieć. Chciał wiedzieć o ile bardziej jego matka go nienawidziła. Jak bardzo widziała go jako, jak to nazwała, wyrzutka. Chciał kontynuować pływanie w gęstym basenie ciemnej nienawiści, która zaczynała się formować w gniew i złość. To było coś nowego. Przed złością, była złość zmieszana z przyjemnością. Ale teraz, teraz to była złość zmieszana z nienawiścią. I kiedy z pewnością próbował uwolnić się od tego, kiedy z pewnością wolał fałszywe odczucie miłości i troski, wierzył, że usłyszałby to od niej wcześniej, chciał też ją trochę sprawdzić. Zaczął się też zastanawiać, jak dobrze smakowałaby ta nowa recepta zmieszana z przyjemnością, jakie byłoby to uczucie?


Matt Woods zaczął znowu mówić. "Po prostu nie mogę uwierzyć, że strzelił sobie w twarz pistoletem na flary. Zawsze myślałem że Jeff był bardziej odpowiedzialny."


"Nawet nie zaczynaj" -odpowiedziała Shelia. "Nie mogłam uwierzyć, kiedy Randy i jego koledzy tłumaczyli lekarzom i policji jak to się stało. Randy po prostu chciał oprowadzić Jeffa po domu i chciał mu pokazać kolekcję magazynów, które jego ojciec trzymał w garażu. Wiesz, chłopcy, pewnie mieli nadzieję znaleźć jakieś Playboy'e czy coś. Wtedy powiedział, że Jeff znalazł pudełko z pistoletem sygnałowym i po prostu nie mógł przestać się nim bawić. Powinieneś usłyszeć co mówiły pozostałe dzieciaki, Matt. Powiedziały że dosłownie błagały Jeffa, żeby go odłożył zanim coś mu się stanie, ale on musiał się popisać. Po prostu nie wiem gdzie popełniliśmy błąd, Matt. Myślałam, że przeprowadzka tutaj, do miłej okolicy wszystkich uszczęśliwi. Ale Jeff... on po prostu... on po prostu chce robić nam we wszystkim na złość."


A kiedy to wszystko zeszło się w głowie Jeffa, znowu zaczął pływać w tej czarnej posoce nienawiści i gniewu. Kroplówka z morfiną dodawała miłej nutki euforii, Jeff mógł siebie niemal zobaczyć, pogrążającego się syropowatych wodach gniewu i pojawiających się zmianach. Każde zanurzenie przynosiło mu tyle szaleńczej rozkoszy. I właśnie wtedy w końcu zrozumiał. Teraz mógł delektować się przyjemnością. Nie dlatego, że podobało mu się to, co się dzieje, ale dlatego że wiedział, że polubi wszystko to, co się stanie później.


Tak jak doktor przepowiedział, Jeff miał wrócić do domu kilka dni później. Podczas jego pobytu w szpitalu nigdy nie prosił, by mógł zobaczyć swoją twarz. Tak było zanim ostatniego dnia w końcu poprosił o lustro. Pielęgniarka przyszła zmienić mu bandaże, jak zwykle, rutynowo. Była sympatyczną kobietą, rozmawiała z nim, pytała co u niego. Polubił jej wizyty. Więc ostatniego dnia, kiedy przyszła umyć i obandażować mu twarz, zapytał czy może się zobaczyć.


"Jesteś pewny, kochanie? Nie chciałbyś, żebym najpierw zadzwoniła po twoich rodziców?" -zapytała.


"Nie, dzięki." -odpowiedział Jeff. "Myślę że chcę zobaczyć to pierwszy, bez nich, stojących nade mną."


"Rozumiem." -odpowiedziała szczerze, bez aluzji pretensji w głosie.


Kiedy bandaże były zdjęte, dała mu małe lustro z rączką.


"Chciałbyś żebym wyszła z pokoju?" -zapytała.


Jeff zignorował ją i spojrzał na siebie, oceniając obrażenia. Bez wątpienia, jego twarz była paskudna. A przynajmniej cała lewa połowa. Flara przecięła jego twarz, lecąc w górę i wypaliła mu na lewym policzku bliznę, która ciągnęła się do oka od ust. Na pierwszy rzut oka, wyglądało to niemal jak uśmiech na jednej stronie twarzy. Blizna wciąż była jasno-czerwona, a spalona tkanka była po obu jej stronach. Kiedy blizna docierała do oka, wieści nie były wiele lepsze. Jego oko było białe. Po prostu martwa kulka umieszczona w jego oczodole. Zamknął swoje prawe oko, i odkrył, że przez lewe kompletnie nic nie widział. Blizna ciągnęła się dalej, w górę lewej strony jego czoła. Ale tam obrażenia były mniej poważne. Włosy po jego lewej stronie głowy były spalone, pozostawiając kilka pasm tu i tam.


"Przykro mi, skarbie, ale muszę już założyć czyste bandaże." -powiedziała mu.


Jeff się uśmiechnął, "W porządku, będę miał mnóstwo czasu żeby się ponapawać później."


Rodzice nie okazywali radości podczas powrotu do domu, ani nawet po przyjeździe. Mówili bardzo mało, a napięcie w aucie zwyczajnie nie chciało zniknąć. Z wyjątkiem Liu, który był poruszony, że Jeffowi nic nie jest, ale wciąż nie wiedział co powiedzieć odnośnie obrażeń na jego twarzy. Więc po wypytaniu się o wypadek i o wypoczynek w szpitalu, uciszył się.


Weszli do swojego domu o zmierzchu, a Liu zapytał się o kolację. Zaproponował, żeby Jeff wybrał sobie miejsce, żeby uczcić jego powrót do zdrowia.


"Po prostu idź spać, oboje, idźcie spać" -Shelia stanowczo odpowiedziała. Ona i jej mąż rozeszli się do swoich sypialni. Spierać się, albo wyrażać sobie żal. Kto wiedział?


Jeff i Liu nie rozmawiali dużo tamtej nocy. Jeff spędził większość wieczora przyglądając się sobie w lustrze. Ciągle zdejmował bandaże i zaczynał patrzeć na blizny. Liu też chciał je zobaczyć, ale czuł że nie powinien o to prosić.


"Cieszę się że jesteś w domu, Jeff. Naprawdę za tobą tęskniłem i cieszę się że wszystko już z tobą w porządku." -powiedział Liu, kiedy Jeff patrzył się na siebie.


"Nie jest ze mną w porządku, Liu. Z tobą też z resztą nie. Tak naprawdę z nikim z nas. Tutaj panuje choroba. Jedyna różnica jest taka, że moja choroba teraz wyszła na zewnątrz." -odpowiedział Jeff. Jego głos był bezbarwny, jakby głos odpowiadającej maszyny.


"O czym ty mówisz?" -zapytał Liu.


"Pewnego dnia też to zobaczysz. Ale tak się właśnie dzieje. Tak się właśnie dzieje, kiedy wszystko upada." -powiedział Jeff, wciąż zerkając za bandaże.


"Jeff, nie mam pojęcia co próbujesz mi powiedzieć." -odpowiedział Liu.


Jeff jednak nie odpowiedział i po kilku momentach Liu go zostawił. Liu zszedł na dół do sypialni rodziców i zapukał do drzwi.


"Co jest?" -usłyszał głos matki.


"Mamo, Jeff się dziwnie zachowuje, może chciałabyś przyjść z nim porozmawiać?"


"Odejdź, Liu, zostaw swoją matkę." -usłyszał tym razem ojca. Liu, będąc młody, nie miał żadnych innych pomysłów, więc wrócił do własnej sypialni. Nie wiedział, że te słowa będą ostatnimi, jakie usłyszy od swoich rodziców.


Tej nocy Shelia i Matt Woods obudzili się razem, oboje nieprzytomni, zajęło im trochę czasu, żeby się w pełni przebudzić. Nagłe usunięcie koca, bo został szarpnięty z łóżka, zrobiło swoje. Obudzili się, by zobaczyć małe światło, dochodzące z ich łazienki która była usytuowana w ich głównej sypialni. Drzwi były lekko uchylone, a źródło światła było słabe. Mogli dostrzec jednak ludzką sylwetkę, stojącą nad ich łóżkiem.


"Co, o co chodzi?" -Shelia wybełkotała.


Kiedy ich wzrok się wyostrzył, uświadomili sobie że przed nimi stoi ich syn. Matt wyciągnął rękę i zapalił lampkę na szafce obok łóżka. Jeff tam stał, bez bandaży, jego zdeformowana twarz uderzała na nich z góry, miał długi, kuchenny nóż zaciśnięty w prawej dłoni.


"Co ty wyprawiasz, synu?" -zapytał Matt. Jego umysł wciąż próbował się wyplątać z pajęczyny snu.


"On ma nóż!" -krzyknęła Shelia, łapiąc męża za rękę. Matt jednak zachował zimną krew.


"Shelia, to pewnie leki przeciwbólowe, pewnie wstał i był zdezorientowany, uspokój się na litość boską."


Jeff przechylił swoją głowę w bok, wciąż nic nie mówiąc. Patrzył się ciężkim wzrokiem na swojego ojca, powoli unosząc w górze nóż,

upewniając się, że on go widzi.


"Synu, co ty robisz?" -zapytał Matt.


"Straszę cię." -odpowiedział Jeff, bez żadnych emocji w głosie.


"Matt... zrób coś!" -błagała Shelia.


"Okej, synu. Jestem świadomy, że wiele przeszedłeś, ale musisz wracać do łóżka. Zadzwonię rano po lekarza i..."


Jeff szybko przeszedł na stronę łóżka swojego ojca, przekręcając swoją głowę, zmieniając się przy tym z normalnie wyglądającego, młodego człowieka w zdeformowanego upiora, który dotąd czaił się w ciemnościach.


"Dobrze, synu, wystraszyłeś mnie, tego właśnie chciałeś?" -zapytał Matt, przesuwając się w stronę środka łóżka, zwiększając dystans między sobą, a swoim synem.


"Dobrze, teraz mogę zacząć robić wam krzywdę." -Jeff przemówił znowu, bez żadnych emocji.


Jego ojciec miał czas tylko żeby wydukać pojedyncze sylaby, prawdopodobnie żeby zadać kolejne pytanie, żeby kontynuować dyskusję ze swoim synem. Jeff jednak nie dał mu czasu na więcej. Rzucił się na łóżko, kierując ostrze noża w brzuch swojego ojca. Matt próbował obronić się przed Jeffem, ale rana w jego brzuchu wprowadziła go w szok, a jego ręce opadły. Jeff słyszał, jak jego matka krzyczy, ale nie zwracał na to uwagi. Chciał najpierw skończyć ze swoim ojcem.


Wysuwając nóż z rany, Jeff dźgnął go jeszcze trzy razy, szybko. Jego ojciec dyszał i kaszlał krwią, jego ciało oddawało się konwulsjom i spazmom za każdym razem, kiedy nóż zatapiał się w jego brzuchu. Po trzecim razie, Matt Woods już się nie poruszył.


Shelia wycofała się naprzeciwko wezgłowia łóżka. Chciała zejść, uciec od tego, ale znalazła się pomiędzy wezgłowiem, a stolikiem nocnym. W jej oszalałym stanie przerażenia i dezorientacji, nie mogła nawet zorientować się jak zrobić tak prostą rzecz, jak zejście z łóżka.


"Jeff... Czemu, czemu nam to robisz?" -zapytała niepewnie i bezsilnie.


"Randy to zaczął, wiedziałaś to, ale to ignorowałaś. Liu miał rozciętą wargę, widziałaś to, ale to zignorowałaś. To był strzał w twarz z pistoletu sygnałowego, ale uwierzyłaś Randy'iemu. Czemu? Żeby się wpasować?" -zapytał Jeff niskim, niemal warczącym głosem.


"Nie, skarbie, wierzyłam ci, to była po prostu... praca twojego ojca... A my jesteśmy tu nowi i... O Boże, Jeff, proszę..." -błagała jego matka.


"Opowiedz mi o uczeniu się w domu, mamo. Opowiedz mi o tym, jak nie chciałaś mnie wysyłać do publicznej szkoły z powodu mojej twarzy. Powiedz mi o tym, jak reszta dzieciaków nie będzie chciała się ze mną przyjaźnić, i jak żaden z ich rodziców tak samo nie będzie chciał z tobą. Opowiedz mi o tym, mamo. Opowiedz mi jak miło będzie, kiedy będziesz mnie uczyć w domu..."


"Jeff, proszę, byłam zwyczajnie zestresowana, po prostu się o ciebie martwiłam i to wszystko... proszę... kocham cię..."


"Mamo, uważam że powinnaś skorzystać ze swojej własnej rady. Wiesz, to co powiedziałaś Liu kiedy przyjechaliśmy dzisiaj do domu. Chciał zrobić coś miłego, żeby mnie przywitać. Pamiętasz co mu wtedy powiedziałaś?" -zapytał Jeff, kiedy powoli zbliżał się na czworaka w stronę swojej matki.


"Co wtedy powiedziałam?" -zapytała. Pytanie było ledwo szeptem.


"Idź spać!" -Jeff warknął i skierował nóż w klatkę swojej matki. Dźgał ją w kółko i w kółko, a kiedy to robił, w końcu znalazł perfekcyjną receptę, która niebiańsko się ze sobą komponowała. Ten gniew, nienawiść i przyjemność łączyły się w jedną, idealną formułę i na tą chwilę Jeff się w niej zatracił.


Jeff otworzył drzwi do sypialni swojego brata. Nie był zaskoczony widząc że spał. Zasnął ze słuchawkami na uszach, więc spał podczas tych wszystkich krzyków. To było w porządku dla Jeffa. Było lepiej, że Liu nie musiał tego wszystkiego słyszeć.


Jeff usiadł na łóżku swojego brata i lekko nim potrząsnął. Zabrało to chwilę, ale Liu w końcu otworzył swoje oczy i spojrzał nad siebie. Jeff zdjął mu słuchawki.


"Teraz jesteś wolny, Liu." -powiedział po cichu.

Jeffthekiller2015

"Jeff, co... o czym ty mówisz?" -wymamrotał Liu, wciąż na w pół przytomny.


"Przekonasz się rano. Po prostu chciałem żebyś wiedział, że cię kocham. Byłeś moim najlepszym przyjacielem, pamiętaj o tym, dobrze?"


"Dzięki, też... też cię kocham. A teraz pozwól mi znowu spać." -odpowiedział Liu, zapadając już powoli w sen.


Jeff uśmiechnął się i wstał. Kiedy opuszczał pokój, spojrzał się za siebie i popatrzył na swojego śpiącego brata ostatni raz, zanim zniknął w mroku nocy.

______________________________________________________________________________________________________________________

Autor: Banningk1979

Tłumaczenie: ThomsonX

Advertisement