Czy zastanawialiście się kiedyś jak to jest coś kolekcjonować, zbierać i wyszukiwać tego, co wam potrzebne do uzupełnienia waszej kolekcji? Ja szczerze zastanawiałem się nad tym, ale zwykłe znaczki pocztowe wydawały mi się zbyt... Nudne.
Jest to jakieś zajęcie które pozwoli nam się czymś zająć przez wolną chwilę, ale czy nie wydaje to się pozbawione sensu? Trudzenie po to aby znaleźć jakiś głupi kamyczek ma być czymś, co miałbym nazwać swoją pasją? Brzmi to paradoksalnie! Nie chce się zniżać do poziomu, w którym będę robił z siebie idiotę, zbierając jakieś skały, zaschnięte skorupiaki czy inne pierdoły. Ale sam fakt zbierania. Zbierać po to żeby posiadać. Czy to nie ekscytujące? Posiadać coś, mieć coś, móc powiedzieć że jest się czegoś właścicielem. Na samą tą myśl robi mi się cudownie!
Był późny, jesienny wieczór. Sięgając pamięcią zgaduję, że był to listopad.
Siedziałem, wygrzewając się przy kominku metodą po turecku. Rozmyślałem nad tym, co chciałbym posiadać. Żądza posiadania z sekundy na sekundę rosła, wprawiając mnie w nienaturalną żądzę. Chciałem mieć coś, co by było moje, i tylko moje. Coś, co mógłbym trzymać w rękach z dumą. Coś co nie było by łatwe do zdobycia. Przy zdobywaniu tego chciałbym się namęczyć. Zbierać, i kolekcjonować wszystko, co tylko zapragnę.
Tak jak mój ojciec, zanim popełnił samobójstwo. Kolekcjonował znaczki... Głupiec!
Rozmyślając tak przez godziny, nie mogłem usiedzieć w miejscu. Energia rozrywała mnie od środka, a dziwne głosy w mojej głowie mówiły mi abym zaczął działać.
- Ale co mam robić? - pytałem sam siebie w myślach, lecz nie usłyszałem jednak odpowiedzi.
Poszedłem do łazienki, aby przemyć twarz wodą, zimną, od której przeszły mnie dreszcze. Spojrzałem w lustro. Popatrzyłem na swoją twarz. Uśmiechnąłem się, po wydurniałem, i szczerze spodobało mi się to. Pomyślałem że sposób wyrażania emocji przez twarz jest taki zaskakująco prosty. Każdy z nas ma twarze, i ja byłem jednym z nich. Byłem.
Dziwna żądza znowu wróciła, ale była silniejsza niż przedtem. Patrząc na swoją twarz poczułem nagłe obrzydzenie, odrazę do tego wyidealizowanego wyglądu człowieka jakim jestem. Zacząłem się wstydzić. Zacząłem płakać że jestem taki sam jak wszyscy. Mam taki sam uśmiech, płacz, wszystko takie same! Nie chciałem żeby tak było. Moja ręka poruszyła się jakby sama. Sięgnąłem do apteczki i wyciągnąłem skalpel. Wspominałem że jestem lekarzem? Jakaś siła zmusiła mnie do czegoś, co raz na zawsze zmieniło mnie w potwora. Zacząłem wycinać swoją twarz. Najpierw od podbródka, po czym delikatnymi ruchami odcinając skórę od płatu czołowego oderwałem ją. Oderwałem twarz i położyłem ją do umywalki. Obejrzałem się w lustrze, i wreszcie byłem szczęśliwy. Krew. Piękna krew i twarz, która była bez żadnych, żałosnych emocji. Zabandażowałem ją.
Poszedłem do kuchni. Do mojej żony. Oczywiście zapytała, co mi się stało. Nie codziennie miałem okazję mieć głowę całą w bandażach.
- Nie martw się kochanie, to pewnie przez słońce. - Zdziwiła się, gdyż jak wspominałem była to jesień.
- Ale czy na pewno? - Lekko poddenerwowana zauważyła, że bandaż zaczyna zmieniać barwę na krwisto czerwoną.
-Kochanie, nie martw się, za chwilę będzie po wszystkim.
Po czym wbiłem jej w krtań wyżej wymieniony skalpel. Jak ona krwawiła... Był to widok nie do pomyślenia. Bez namysłu wyciąłem jej twarz kiedy jeszcze żyła. Patrzyła się na mnie płacząc, i dławiąc się własną krwią.
- Kim jesteś? - Zdążyła wydukać, patrząc się na swojego własnego męża z którym była od 5 lat jak na nieznajomego.
To było cudowne. Od razu umieściłem jej twarz w pojemniku hermetycznym i radowałem się ze zdobyczy.
Dzisiaj mam już setki, jak nie tysiące takich masek. A ty? Słyszałeś kiedyś o mnie?
Kolekcjoner ludzkich masek. Może twoją maskę też zabiorę?