Creepypasta Wiki
Advertisement

Zwykły dzień, zwykły dom, zwykła dziewczyna... A jednak, wszystko się zmienia, prawda? Moda, technologia, stosunki między ludzkie... Tak, ludzie przychodzą i odchodzą, wiesz coś o tym, prawda? A jednak jesteś tak samo wstrętną kreaturą jak oni. Nie masz prawa tu żyć, tak jak oni... A jednak żyjesz. Nie martw się... Na ciebie też przyjdzie pora... Ale może będziesz godny zmiany i do mnie dołączysz?

- Roza! Chodź tu, śniadanie gotowe! - zawołała moja mama.

Nienawidzę jak zdrabnia moje imię... Mam na imię Rozalia, ROZALIA! Czy ona nie może w końcu tego pojąć?

Zeszłam na dół, ale nie do kuchni, nie, najpierw łazienka, nie pokaże się tak. Spojrzałam na lustro w łazience, jak zwykle, poczochrane blond włosy, niezmyty wczorajszy makijaż i trochę zaschniętej śliny na policzku. Tak to był dobry pomysł, żeby iść najpierw do łazienki. Ogarnęłam się i weszłam do kuchni.

- No nareszcie! Co ty tam robiłaś? - zapytała moja mama.

- Spójrz na mnie i trochę pomyśl, uważasz że można tak wyglądać od razu po wstaniu? - tak wiem, to nie było miłe, nie jestem miła i nie zamierzam być. Jednak mam do niej szacunek, nie jest moją prawdziwą matką, nie musiała mnie wychowywać i znosić moich humorków. - Przepraszam - powiedziałam i wyszłam bez śniadania. Nie mogłam jej spojrzeć w oczy, kolejny raz mnie poniosło. Szkoda mi jej.

Droga do szkoły, dla innych - monotonne łażenie w tą i z powrotem z budynku ich koszmarów do domu, dla mnie - widok morza, fale, bryza. Gdy chodzę do szkoły widzę plaże, głównie dlatego się zawsze spóźniam, nie mogę oderwać wzroku, od tego jakże majestatycznego obrazu. Ale nie dziś, dziś nie mogę się spóźnić.

Moje liceum funkcjonowało na zasadach studiów, cały rok wykłady i jedno zaliczenie z każdego przedmiotu. Dziś zdawałam przedmioty przyrodnicze, a jeśli chcę iść na medycynę, muszę to zdać.

Doszłam do szkoły w ostatniej chwili, weszłam do sali, która była przydzielona mojej klasie i usiadłam między moją najlepszą przyjaciółką Sammy, a moim chłopakiem Leo.

Test był banalny, odpowiedziałam na każde pytanie, nie zastanawiałam się przy żadnym, wszystko było takie oczywiste. Skończyłabym przed czasem, ale...

Sammy się do mnie odwróciła, uśmiechała się, lecz mój świat stanął, czas się zatrzymał. Spojrzałam na Sam, jej twarz była nienaturalnie wydłużona, oczy całkowicie białe, usta rozszerzone i zabarwione na czarno od środka, cały świat zrobił się szary, wszyscy zaczęli się do mnie odwracać i... Wróciłam do rzeczywistości, spojrzałam na Sammy, uśmiechała się do mnie.

- Nie, to nie, to tylko... Przypomniał mi się wczorajszy horror - skłamałam, nie mogłam powiedzieć jej prawdy. Nie miałam zaufania do nikogo.

- Ty i te twoje... O, patrz kto idzie - zaczęła suszyć zęby. 

Ktoś objął mnie w pasie i pocałował w policzek.

- Cześć Leo - powiedziałam.

- Hej, co tak oschle - zapytał ze smutną miną.

- Za dużo filmów - śmiała się Sammy.

Wracałam do domu. Leo zaproponował, że zerwie się z dodatkowej matematyki i mnie odprowadzi - odmówiłam. Chciałam iść na plażę, sama i w ciszy. Usiadłam na piasku i spojrzałam na zachód słońca, było w nim coś wyjątkowego, nie mogłam zaufać mojej pamięci. Musiałam zrobić zdjęcie. Już chciałam sięgnąć po aparat, który zawsze ze sobą noszę, ale...

- Idiotka! - krzyknęłam sama na siebie. Zostawiłam torbę w szkole. Zachód minął, a ja nie miałam nawet jak powiadomić mamy, że spóźnię się do domu. Wracałam po ciemku do szkoły.

- Sam i Leo mieli matematykę - powiedziałam. - Może są jeszcze w szkole.

Akurat pisałam testy w sali matematycznej, więc miałam nadzieję, że ich jeszcze spotkam. Podeszłam do drzwi.

- Nic nie rozumiem! - to głos Leo. - Staram się, ale nawet nie zwraca na mnie uwagi!

- Uważam, że to niesprawiedliwe, tak się starasz, a ona cię nie docenia.

- Sam? Jak możesz tak mówić! 

- Przynajmniej ty mnie rozumiesz. 

Cisza... Pomyślałam, że to dobry moment by wejść, nie zauważą, że słuchałam. Weszłam do sali i... Coś we mnie pękło. Gdy ich usta oderwały się od siebie, znów zobaczyłam ten obraz... Wydłużone szczęki, białe oczy, rozciągnięte czarne usta.

Zaczęłam uciekać, świat sczerniał, wszystko wyglądało jak w zwolnionym tempie. Te potwory zaczęły mnie gonić. Biegłam szybciej niż kiedykolwiek. Wbiegłam do domu, krzyknęłam, że idę się myć i trzasnęłam drzwiami.

Odkręciłam lodowatą wodę, aby wypełniła całą wannę. Nie miałam ochoty płakać, nigdy nie kochałam Leo, jednak miałam ochotę coś zniszczyć, rozerwać na strzępy. Wanna była pełna, weszłam do niej, a moja skóra pod wpływem temperatury zrobiła się szorstka.

- Gęsia skórka - powiedziałam. Nagle zauważyłam coś obok mojej nogi, twarz.

Zaczęłam krzyczeć w niebo głosy, maska była przerażająca. Blizny na oczach układały się w dwa X-y, krew była na skórze, ale nie rozmywała się w wodzie, usta były rozszerzone, jakby ktoś chciał krzyczeć, zamiast zębów widziałam okropne kły.

- Roza?! Nic ci nie jest?! Odpowiedz, błagam! - krzyczała moja mama zza drzwi. Strach ustąpił złości, pierwszy szok minął.

- Nic mi nie jest, odejdź.

- Ale Roza...

- Powiedziałam, ODEJDŹ! 

Usłyszałam kroki na schodach. Może to dziwne, ale postanowiłam wziąć twarz w ręce, musiałam zobaczyć co się stanie. Ale to nie była twarz, to była maska. Wyjęłam ją z wody. Zmieniła się... Była piękna. Skóra biała jak śnieg, niebieskie, lekko wyblakłe oczy i soczyście czerwone usta. Wyszłam z wanny, wytarłam się i... założyłam ją. 

Poczułam piekielny ból. Coś wypalało mnie od środka, wyżynało oczy, wbijało się w twarz, i rozrywało brzuch. Gdy ból ustał, spojrzałam na moje odbicie. Nadal miałam na sobie maskę... Nie to teraz była moja twarz! Normalna maska nie porusza ustami, nie mruga, nie ma dołeczków przy uśmiechu i na pewno nie ma tak ostrych zębów.

Po chwili moje ciało zaczęło się zmieniać, skóra zbladła, a włosy zmieniły swój kolor na biały, wydłużyły się, sięgały mi do kolan. Byłam piękna, ale nadal byłam w ręczniku.

- Muszę się ubrać - powiedziałam. Zaczęłam przeszukiwać wszystkie moje rzeczy, mojej mamy, ale nic nie dorównywało mojej urodzie. Coś ciągnęło mnie do piwnicy... Ach piwnica, zbiorowisko gratów poprzednich właścicieli.

Weszłam do pokoju pełnego starych obrazów, książek, butów, zabawek i tego typu rzeczy, wszystko było pokryte grubą warstwą kurzu.

No... Prawie wszystko. W rogu stał kufer z hebanowego drewna, lśnił czystością w blasku księżyca. Otworzyłam go, była w nim piękna suknia ślubna, ale wymagała paru poprawek. Rozcięłam materiał z przodu, na nogach, aby nie przeszkadzam w biegu, odcięłam też rękawy, były zbędne. Wszystko zrobiłam estetycznie i dokładnie. Suknia wyglądała pięknie.

W kufrze znajdowały się cztery wstążki, dwie z nich zawiązałam na rękach, tak jak baletnica, zawiązuje puenty na nogach. Drugą parą związałam włosy, zawiązałam je tak aby z tyłu głowy mieć koka w kształcie róży, jednak włosy i tak były za długie, więc nadal końcówki sięgały mi do pasa.

Ostatnią rzeczą w kufrze był piękny, ozdobny nóż, na rączce miał wygrawerowany napis "Korzystaj mądrze".

- Tak zrobię - powiedziałam sama do siebie.

- Roza, co ty tam robisz na dole? - zapytała moja mama i zeszła na dół. - Kim jesteś i co zrobiłaś z Rozalią?!

- W końcu się nauczyłaś wymawiać moje imię? - powiedziałam spokojnie.

- Roza? - spojrzała na mnie, jej twarz zmieniła się w twarz tego potwora, białe oczy, wydłużona twarz.

Zręcznie podcięłam jej gardło, zaczęłam dźgać ją w brzuch, liczyłam każdy cios.

- 98, 99, 100 - była martwa, jej krew poplamiła mi suknię, wiedziałam że nie zejdzie, nie chciałam żeby zeszła.

- Nie zasłużyłaś, nie jesteś godna - powiedziałam. Wyjęłam nóż z jej ciała i odepchnęłam ją. Nóż był cały we krwi. Taki piękny...

- Więc kto następny - zapytałam się sama siebie i ruszyłam w świat.

* Wiadomości *

Uwaga, przestrzegamy przed psychopatką w wieku około 18 - 20 lat, biała suknia, białe włosy, blada cera. Jest uzbrojona i niebezpieczna. Radzimy zamknąć się w domach i nie wychodzić w nocy i o ile nie jest to konieczne.


Ciemne kreatury, tylko ja jestem czysta, tylko ja nie noszę maski. Nie martw się, ciebie też sprawdzę.

Advertisement