Creepypasta Wiki
Advertisement

Pamiętam to jakby było wczoraj...  Myśli te wracają do mnie cały czas, kiedy tylko spojrzę na drzwi od piwnicy. Mimo już dwóch przeprowadzek ciągle widzę go w snach, jak dogania mnie, łapie swoimi dużymi dłońmi i z całej siły wbija wielkie ostrze noża w mój brzuch, powoli przesuwając go ku górze, żeby moje wnętrzności wypadły na ziemie, a on z uśmiechem na ustach będzie je deptać i kazał mi na to patrzeć..

Mając dziesięć lat wraz z kolegami na osiedlu którzy byli w podobnym wieku wymyśliliśmy zabawę. Mieszkaliśmy na typowym osiedlu z blokami, kilkoma  sklepami, dużą dwupasmową ulicą i nie rzucającym się w oczy przedszkolem. Całe nasze osiedle służyło nam za plac do zabawy w "Zabójcę". Prosta zabawa wymyślona przez nas podczas przerwy w chowanego przynosiła nam mnóstwo frajdy przez następne 3 lata. Wtedy zaczęliśmy dorastać..

Gimnazjum w pierwszej klasie wymagało trochę nauki zwłaszcza jeżeli chciało się zaimponować rodzicom więc nie było czasu na zabawy do późnego wieczoru, niemniej jednak każdy z naszej ośmioosobowej paczki marzył zagrać ostatnią rundkę w zabójcę. Przez cały rok szkolny, aż do wakacji rozmawialiśmy o tym, żeby podsycić oczekiwanie, ustaliliśmy także, że zagramy po dwudziestej pierwszej specjalnie kiedy będzie już ciemno, aby było ciekawiej niż kiedyś.

W końcu drugiego dnia wakacji spotkaliśmy się całą grupą na placu zabaw przed moim blokiem. Przez trzy godziny graliśmy w zaklepywanego chowanego na "małym terenie" oczekując, aż się ściemni. W końcu gdy wybiła dwudziesta pierwsza, większość osiedla była pusta zaczęliśmy!!

Zasady były proste. Wybieramy jedną osobę która będzie wspomnianym zabójcą. Reszta grupy stoi w jednym miejscu (zawsze był to nasz plac zabaw) i odlicza do pięćdziesięciu co dawało czas zabójcy na schowanie się. Następnie chodziliśmy po całym osiedlu i musieliśmy nie dać się zabić, a można było zginąć tylko wtedy kiedy zabójca doganiał nas i udawał że wbija nóż w plecy/brzuch.  Praktycznie zawsze reszta grupy poruszała się razem, nawet jeżeli niby się rozdzielaliśmy to już przy następnym bloku spotykaliśmy się wszyscy razem.

Wybraliśmy Mateusza który nadawał się do tego zadania najlepiej. Był niski i szybki, do tego potrafił być cicho.  Tak więc zaczęliśmy odliczać do pięćdziesięciu co dało mu czas na ukrycie się gdzieś w pobliżu. Kiedy skończyliśmy od razu udaliśmy się w stronę "Tiny" sklepu spożywczego ponieważ był to dobry punkt obserwacyjny na jedną-trzecią osiedla. Prowadzą do niej tylko dwie drogi więc zawsze mogliśmy uciec. 

Usiedliśmy na ławce pod sklepem w pięciu, a dwoje z nas obserwowało obie drogi. Jeżeli tylko zobaczyli by Mateusza mieli krzyczeć. Niestety nie pojawiał się on mimo że minęło dziesięć minut co było dziwne ponieważ prawię zawsze udawaliśmy się tam na początku co sprawiało że mógł się domyślić gdzie nas znajdzie. Z jednej strony pomyśleliśmy, że skoro to nasza ostatnia rundka to chce on zagrać jak najlepiej i pewnie czeka na nas w jakichś krzakach. Dlatego właśnie jeden z obserwatorów Krystian postanowił że pójdzie wzdłuż chodnika i jeżeli zacznie krzyczeć mamy uciekać jak najdalej. Zgodziliśmy się i puściliśmy go w drogę. 

Długo nie musieliśmy czekać, aż usłyszeliśmy krzyk. Był on bardzo stłumiony (tak jakby ktoś zasłonił mu usta ręką) i krótki. Ruszyliśmy z kopyta śmiejąc się przy okazji z adrenaliny która w nas popłynęła. Pobiegliśmy w stronę kotłowni tuż za górką która zimą służyła jako zjeżdżalnia. Mieliśmy tam kolejny dobry punkt obserwacyjny na sklep, niestety teren osiedla kończył się zaraz obok kotłowni więc mogliśmy biec tylko w prawo i schować się za blokiem. Oczywiście nie było mowy o chowaniu się w klatkach ponieważ takie mieliśmy zasady od zawsze.

Niedługo po tym jak wciąż staliśmy przy kotłowni zobaczyliśmy przy "Tinie", a po chwili sylwetkę niskiego człowieka. Poczekaliśmy chwilę ponieważ mieliśmy nadzieję, że może nas nie widzi. Nie, zbyt wiele razy bawiliśmy się w to, aby nie mógł się domyśleć gdzie jesteśmy. Jak tylko zaczął biec ruszyliśmy w stronę bloku. Nie był on daleko dlatego zatrzymaliśmy się i spojrzeliśmy za siebie. Nikogo nie było, nie było też Piotrka. Jak tylko zrozumieliśmy, że kolejny z nas odpadł cała piątka ruszyła dalej w stronę kolejnego bloku (bloki leżały na przeciw siebie oddalone o około pięćdziesięciu-siedemdziesięciu metrów, było ich pięć). 

Biegliśmy, aż do ostatniego tego w którym ja mieszkałem. Za nim czekały nas tylko trzy sklepy, a dalej koniec terenu zabawy czyli droga dwupasmowa. Mieliśmy stąd dobry widok na miejsce z którego przybyliśmy. Oddychaliśmy głęboko, adrenalina buzowała, śmialiśmy się, ale tylko przez chwilę. Ni z gruszki ni z pietruszki z ciemności tylko blok dalej wybiegł jak wtedy jeszcze sądziłem Mateusz. Ruszyliśmy znowu do ucieczki. Za blokiem, od strony balkonów było jeszcze trochę trawy i kilka małych drzew między sklepami, a blokiem. Jako że postać biegła bardzo szybko wskoczyłem na jedno z tych drzew, i modliłem się żeby mnie nie zobaczył. Kiedy przebiegł, omal nie spadłem z drzewa. TO NIE BYŁ ON!

Nie Mateusz, nie Krystian i Piotrek. Nie mogłem uwierzyć w to co widziałem. Widziałem jak reszta biegnie do końca bloku skąd mogli wbiec miedzy inne bloki lub znowu na plac zabaw, niestety drugi Mateusz został złapany. Mężczyzna był potężny, przewrócił go na ziemię i zaczął kopać. Od razu wbił mu nóż w plecy i rozcinał. Myślałem że śnie, zrobiło mi się bardzo niedobrze. Patrzyłem na to jak wmurowany. Nieznajomy wyjął w końcu nóż z martwego już ciała Mateusza i zaciągnął je pod balkon. Potem zaczął się wracać. Myślałem że idzie po mnie, ale nie widział mnie. Wstrzymałem oddech i starałem się siedzieć na gałęzi nieruchomie. Wtedy usłyszałem krzyki reszty kumpli którzy krzyczeli do mnie bo myśleli, że wciąż jestem tuż za nimi. Mężczyzna przeszedł pod drzewem powoli dzięki czemu mogłem się przyjrzeć. Nie wierzyłem własnym oczom. 

Natychmiast uznałem że muszę ostrzec resztę, nie najpierw muszę powiadomić kogoś dorosłego, a może krzyczeć ile sił w gardle? Miałem tysiące myśli przez co omal nie spadłem kiedy ze strachu moje śliskie ręce którymi trzymałem się drugiej gałęzi zsunęły się, na szczęście w porę złapałem się z powrotem. Nagle mężczyzna znowu ruszył niesamowicie szybko i znikł mi z pola widzenia kiedy skręcił za blok po drugiej stronie. Bałem się zejść. Siedziałem tak jeszcze przez piętnaście może i więcej minut. 

Kiedy już się ogarnąłem pomyślałem "przecież jestem tuż przy swoim bloku" wystarczyło tylko zejść, przejść na drugą stronę, pójść chodnikiem do klatki i byłem bezpieczny. Łatwo powiedzieć.. Nie wyobrażacie sobie jaki to był strach, jak to jest się czuć bać ruszyć. Jednak nie miałem wyboru. Nie wiedziałem gdzie teraz jest ON dlatego postanowiłem zrobić to szybko, najszybciej jak tylko potrafię. Zszedłem z drzewa i ile sił w nogach ruszyłem. Wtedy nie liczyło się dla mnie nic jak tylko biec. Zajęło mi to może trzydzieści sekund? Wtedy koszmar dopiero się zaczął. 

Przed klatką stał on, ja stałem ledwie pięć metrów od niego. Patrzył na mnie uśmiechnięty z wielkim nożem w ręku. Byłem tak sparaliżowany, że mimo tych miliona myśli "KRZYCZ KRZYCZ ILE SIŁ!!!" nie mogłem z siebie wydać ani słowa. Z łzami w oczach spytałem tylko dlaczego.. Nic nie odpowiedział, ale ja już wiedziałem dlaczego, wszystko się ułożyło w całość. Mężczyzną był nasz znienawidzony sąsiad. Rok temu zanim zaczęło się gimnazjum on sam powiedział "Jak jeszcze raz zobaczę jak latacie po całym osiedlu i hałasujecie to będzie wasza ostatnia runda". Pamiętam to dokładnie, powiedział to tak spokojnie, z uśmiechem na ustach. Nasi rodzice to zignorowali. 

Nie zdążyłem wrócić do końca myślami do aktualnej sytuacji kiedy poczułem ciepłe od krwi moich znajomych ostrze wbijające się w mój brzuch. Jednak moja wola życia była silna, bardzo! Odepchnąłem go i pobiegłem do klatki. Jeden z sąsiadów zdążył zauważyć że coś się dzieje więc szybko otworzył mi domofonem drzwi i zaczął schodzić po schodach na dół. Wtedy straciłem czucie w nogach i spadłem po schodach w dół gdzie było wejście do piwnicy. On szedł za mną , wciąż uśmiechnięty z nożem w ręku z którego kapała moja własna krew.. Znów miliony myśli "KRZYCZ KRZYCZ" ciągle widziałem je przed oczyma, nie zdałem sobie nawet sprawy, że wtedy na prawdę krzyczałem. Głośno, bardzo głośno.

Na tyle że wystarczyło, aby obudzić cały blok i pewnie nie jednego zmarłego na cmentarzu. Sam morderca musiał zatkać uszy co pozwoliło mojemu sąsiadowi uderzyć go młotkiem w głowę. Wtedy straciłem przytomność..

Nie pamiętam co działo się dalej. Obudziłem się w szpitalu, wokół była moja rodzina, znajomi, kilku sąsiadów. Ledwo mnie uratowali, straciłem mnóstwo krwi. Niestety mimo zeznań które złożyłem policji nie złapali go. Sąsiad też ledwo uszedł z życiem, a zabójca uciekł. Niestety żaden z moich znajomych tego nie przeżył .Byłem jedyny. Do dziś muszę z tym żyć, ze świadomością, że pewnego dnia mogę w nocy wstać do toalety i za oknem zobaczyć go stojącego z nożem w ręku, uśmiechającego się do mnie...  To może być moja ostatnia runda.

Advertisement