Creepypasta Wiki
Nie podano opisu zmian
Znacznik: rte-wysiwyg
(kategorie)
Znacznik: rte-wysiwyg
Linia 47: Linia 47:
 
- Wiedziałam, że dobrze robię zawierając z tobą umowę – wyszeptała mi syczącym głosem do ucha. – Nie zawiedź mnie, przecież chcesz, żebyście byli bezpieczni.
 
- Wiedziałam, że dobrze robię zawierając z tobą umowę – wyszeptała mi syczącym głosem do ucha. – Nie zawiedź mnie, przecież chcesz, żebyście byli bezpieczni.
 
[[Kategoria:Opowiadania]]
 
[[Kategoria:Opowiadania]]
[[Kategoria:Creepypasta]]
 
 
[[Kategoria:Legendy miejskie]]
 
[[Kategoria:Legendy miejskie]]

Wersja z 16:18, 3 kwi 2015

Zawsze wydawało mi się, że nie byłem nikim specjalnym. Ani niski, ani wysoki, ciemne włosy, ciemne oczy. W szkole nikt nie nazwałby mnie chuliganem, ale i nie przykładnym uczniem. Dziewczyny nie ustawiały się do mnie w kolejce, a kumple częściej odchodzili niż przychodzili.

Wszystko zmieniło się pewnego sierpniowego wieczora, 10 lat temu. To było kilka dni po moich piętnastych urodzinach. Zaprosiłem kilku znajomych, taką swoją paczkę, z którą trzymałem się od jakiegoś czasu. Moich rodziców nie było wtedy w domu, więc skorzystaliśmy z okazji i podkradliśmy kilka piw. Dobrze się bawiliśmy rozmawiając i żartując, szczególnie, że w naszej nieletniej krwi mieliśmy już trochę procentów. I wtedy Wendy, dziewczyna mojego najlepszego kumpla, stwierdziła, że musi wyjść do łazienki. Typowa dziewczyna. Nie zaprzątaliśmy sobie tym zbytnio głowy i kiedy poszła wróciliśmy do naszej beztroskiej pogawędki, gdy wtem nagle po całym domu poniósł się jej przerażony krzyk, a chwilę później bardzo niepokojący huk. Natychmiast zerwaliśmy się z miejsc i pobiegliśmy jej poszukać.

Leżała na dole schodów w nienaturalnie wykrzywionej pozycji, a jej oczy wciąż były otwarte. Luke, mój kumpel, zbiegł ze schodów, by jak najszybciej znaleźć się przy niej, ale ja, syn patologa sądowego, nie musiałem nawet podchodzić bliżej, by wystawić diagnozę – Wendy nie żyła. Reszta też już powoli sobie to uświadamiała.

- Myślicie, że spadła sama? – zapytał drżącym głosem Stanny, rozglądając się przy tym na boki. Louis, ostatni z kumpli, których zaprosiłem, patrzył na zapłakanego Luke’a i milczał, wyraźnie przerażony.

- Mogła... Po prostu się potknąć – odparłem, ale mój głos wcale nie brzmiał przekonywująco. – Powinienem chyba zadzwonić po rodziców...

Louis i Stanny kiwnęli głowami potakująco, to nie był czas ani miejsce, żeby myśleć o konsekwencjach naszego małego wybryku z alkoholem. Zerknąłem jeszcze na Luke’a, ale ten, choć powoli się uspokajał, wciąż nie był zdolny do powiedzenia czegokolwiek. Sięgnąłem do kieszeni, żeby wyciągnąć telefon, ale przypomniałem sobie, że zostawiłem komórkę podpiętą do ładowania w swoim pokoju.

- Poczekajcie tutaj chwilę – poprosiłem. – Zaraz wrócę.

Kiedy dotarłem do pokoju – a celowo szedłem bardzo powoli i ostrożnie – od razu zacząłem poszukiwania telefonu. Cały radosny nastrój, który jeszcze przed chwilą nam towarzyszył, przemienił się w strach i grozę. Chociaż przekopałem całą sypialnię, nie znalazłem swojej komórki. Miałem złe przeczucia, byłem absolutnie pewny, że nigdzie jej nie przekładałem. Z myślą, że zadzwonię z domowego, wstałem, ale wtedy znów usłyszałem przeraźliwy wrzask. Tym razem rozpoznałem głos Stanny’ego. Cały czas patrząc pod nogi pobiegłem do miejsca, w którym ich zostawiłem.

- Louis, co się stało? – zapytałem wyraźnie przerażonego kumpla, który siedział skulony pod ścianą. – Gdzie jest Stanny?

Chłopak trzęsąc się ze strachu wskazał na drugi koniec korytarza. Odwróciłem się tam powoli. Okno zostało rozbite, a odłamki szkła ozdabiały podłogę. Przez nie właśnie został przewieszony brudny od krwi Stanny. Zamarłem.

- Ktoś tu był, Andy – wyszeptał Louis. – I na pewno zabił też Wendy.

Brak telefonu również się wyjaśnił. W domu, który zawsze uważałem za tak bezpieczny, ktoś był. I musieliśmy jak najszybciej uciec od tego psychopaty. Wziąłem głęboki oddech i siłą zmusiłem się do odwrócenia wzroku od ciała kumpla.

- Zabierajmy Luke’a i zmywajmy się stąd – mruknąłem pomagając Louisowi wstać. – Zadzwonimy na policję od sąsiadów.

Niemal wlokąc go za sobą, zbiegliśmy ze schodów. Ciało Wendy nadal tam leżało, na widok jej pustych oczu zbierało mi się na wymioty. Ominęliśmy ją, ale nigdzie nie dostrzegłem Luke’a. Pełen najgorszych przeczuć powoli ruszyłem korytarzem. Byłem odporniejszy na tego typu widoki, więc próbowałem zasłaniać Louisa i powoli posuwałem się do przodu.

Luke znalazł się kilka metrów dalej. Zerwany kabel od telefonu ciasno owijał jego szyję, a wybałuszone oczy były równie bezbarwne, co oczy Wendy. Powstrzymując krzyk spróbowałem przyjrzeć mu się trochę bliżej. Na ramionach miał zadrapania i czerwone ślady, jakby się szarpał. Morderca musiał być silny, Luke przecież od lat trenował judo. Poczułem, że po twarzy spływają mi łzy, czułem się zupełnie sparaliżowany.

- Andy! – usłyszałem wtedy wrzask Louisa tuż za sobą. Odwróciłem się, a moje źrenice rozszerzyły się ze strachu. Mój kumpel znajdował się kilkanaście centymetrów nad ziemią. Był trzymany przez wysoką, ciemną postać. Kobietę.

- Zostaw... – chciałem krzyknąć, ale głos uwiązł mi w gardle. Nie miała żadnej broni, ale jej pozbawione tęczówek oczy obdarły mnie z resztek odwagi. Rzuciła Louisem o ścianę, usłyszałem głośny chrzęst łamanych kości. Podbiegłem do drzwi i zacząłem się szarpać z klamką, ale były zamknięte. Kobieta zbliżyła się o mnie. – Błagam, nie... – poprosiłem płacząc, a później wszystko zniknęło.


Przeżyłem. W moim domu nie znaleziono żadnych śladów włamania, więc początkowo to mnie oskarżano o dokonanie tych wszystkich morderstw. Morderstw i ciężkiego naruszenia zdrowia, ponieważ połamanemu i poranionemu Louisowi także udało się przeżyć. Obaj złożyliśmy zeznania, ale oczywiście nikt nie uwierzył nam w istnienie tej straszliwej kobiety. Wypełniono nasze dni spotkaniami z psychiatrami i nafaszerowano zupełnie niepotrzebnymi lekami, dlatego w końcu przestaliśmy o niej wspominać. Dzisiaj mamy status niemal zupełnie zdrowych na umyśle ludzi, a sprawa zabójstwa została odłożona jako nierozwiązana. Dlaczego więc o tym piszę? Wczoraj w nocy otrzymałem telefon od Louisa.

- Czytałeś dzisiejszą gazetę? – zapytał zaniepokojony. Odpowiedziałem mu twierdząco. Nie można przejść obojętnie obok nagłówka „Fala zabójstw ogarnęła Doubtville. Sprawca pozostaje nieznany”. – Wszystkie fakty się zgadzają – kontynuował mój przyjaciel. – Jest zupełnie tak jak wtedy. Myślisz, że znów...

Zerknąłem na ciemny kąt w moim pokoju. W mroku widać było tylko białe, nieludzkie oczy i upiorny uśmiech. Szybko odwróciłem wzrok.

- Ona już nie wróci, Lou. To musi być przypadek. Nie martw się o to – powiedziałem i pożegnałem się z nim, starając się brzmieć naturalnie.

Wysoki, ciemny kształt o kobiecej sylwetce zbliżył się do mnie i delikatnie objął mnie od tyłu. Jej palce były zimne niczym lód, wzdrygnąłem się mimowolnie.

- Wiedziałam, że dobrze robię zawierając z tobą umowę – wyszeptała mi syczącym głosem do ucha. – Nie zawiedź mnie, przecież chcesz, żebyście byli bezpieczni.