Creepypasta Wiki
Advertisement

Doświadczenie, o którym mam zamiar wam opowiedzieć jest, niestety, dość krótkie, ale pamiętam je naprawdę dokładnie. Pamiętasz Wally’ego, prawda? Uroczego, małego chłopca, który był twoim rywalem w grach pokemon Ruby, Sapphire i Emerald? Ta, on jest jedną z moich ulubionych postaci. Nie zdawał się mieć żadnych emocjonalnych blokad przeciwko protagoniście; nie był arogancki, nie nazywał cię stale słabym, nie był nadpobudliwy i irytujący, nawet przez chwilę nie próbował cię oszukać.

On był po prostu uroczym, niewinnym, małym chłopcem, który chciał być dobrym trenerem Pokemon. On był tym, którego nie znosiłem pokonywać. Ale jednocześnie uwielbiałem to. Sposób, w który akceptował przegraną z rąk mojej postaci, przysięgając, że będzie się bardziej starał, dając mi uczucie, jakbym był pewnego rodzaju motywatorem. Nie pokonywałem go bez celu. Pomagałem mu stawać się lepszym.

Minęło sporo czasu od chwili, w której ostatnio grałem w moją grę Ruby; już z kilka lat, nieraz ją gubiłem. Aż pewnego dnia niespodziewanie poczułem potrzebę zagrania w nią. Po obejrzeniu filmu Jirachi Wishmaker, znalazłem ją porządnie schowaną w mojej szufladzie ze skarpetkami, dokładnie w tym samym miejscu, gdzie ją zostawiłem. Nie była nawet zakurzona. Dzięki ochronie kupy, nieużywanych skarpet, została uchroniona od uszkodzenia jakichkolwiek elementów, co z kolei potwierdziło tylko, dlaczego umieściłem ją w tej szufladzie.

Zlokalizowałem mojego DS’a – zapodziałem mojego GBA SP jakiś czas temu. Nie żeby to miało jakiekolwiek znaczenie – i szybko włożyłem mój stary cartridge, podekscytowany ujrzeniem mojej kompletnie niezrównoważonej drużyny POKEMON’ów. Wybrałem mój zapisany plik i spostrzegłem, że zapisałem tuż przed budynkiem Pokemon League, co zadowoliło mnie, ze względu na to, że planowałem walkę z nimi w najbliższym czasie. Chociaż… od czasu jak tu byłem, uznałem, że złożę przyjacielską wizytę mojemu ulubionemu, małemu rywalowi przed zrobieniem czegokolwiek. Najpierw Wally, potem Liga. Następnie chciałem sprawdzić, czy tego dnia miałem tyle szczęścia, że odnalazłbym jeszcze Mirage Island.

Jak wyszedłem z Pokemon League, podążając krętą ścieżką w dół, zatrzymałem się na moment i otworzyłem moją drużynę. Zazwyczaj, gdy zostawiam moją grę Pokemon na jakiś czas, odkrywam, że ostatnią rzeczą, którą robiłem, była wymiana Pokemon’ów, by wspomóc mój pokedex w innych grach… To na pewno nie miała być pierwsza gra, w której wkraczałbym do walki kompletnie nieświadomy, że moja drużyna była pełna Rattat i Magikarp’ów na levelu 5… Co jest co najmniej trochę upokarzającą sytuacją.

Lecz byli tam wszyscy:

Blaziken na level’u 100 — Inferno.

Groudon na level’u 85 — Volcano.

Rayquaza na level’u 87 — Dailoros.

Salamence na level’u 65 — Duragon.

Jak mówiłem, bardzo nierówni, ale byli tam wszyscy, zupełnie tak, jak ich zostawiłem. Odczułem ulgę. To oznaczało, że Ruby było grą, której nie męczyłem Pal Park’iem. To musiał być Emerald.

Ale nie to jest naprawdę ważne, więc wyruszyłem w drogę. Moja drużyna była tutaj, więc nie musiałem marnować kilku minut, by wrócić na górę, do League, by wymienić moje przemiłe, niedostatecznie doświadczone pokemony na coś trochę lepszego. Więc obrałem drogę, by ujrzeć Wally’ego raz jeszcze.

Kiedy po chwili wkroczyłem do jaskini, on tam stał, już na mnie czekając. Nie mogłem sobie przypomnieć, czy tak powinno być, czy nie… jak już mówiłem, minęło już trochę czasu, od kiedy ostatni raz myślałem o tej grze. Ale tak, czy tak byłem podekscytowany możliwością rozmowy z nim… czy czułem się winny za pokonanie go, czy nie, naprawdę uwielbiałem go widzieć.

Zbliżyłem się do niego i nacisnąłem ‘A’, by rozmawiać, ale zamiast powiedzieć coś w powitaniu przed walką, ‘treiner spotted’ theme zagrało, ekran zamigotał na kilka sekund, oznaczając, że bitwa się zaczęła. Ale tak szybko jak ekran wyblakł, ponownie powrócił do normalnej, jaskiniowej sceny. Tylko Wally’ego już tam nie było.

Wzruszyłem ramionami, myśląc, że lata nieużywania, sprawiły niewielkie wady na wewnętrznej pracy gry… Nie to, żebym był jakimś technikiem, by rozumieć jak to działa.

Zacząłem odchodzić, myśląc o sprawdzeniu, czy ten glitch będzie się kontynuował w League. Jeśli tak, byłem bez gry… Musiałbym bym zresetować, lub zdobyć nową. Obie opcje zabiłyby mnie; Inferno był najlepszym pokemon’em, jakiego kiedykolwiek miałem. Podczas, kiedy miałem zrobić pojedynczy krok, PokeNav zadzwonił. Nie myślałem, że to możliwe w jaskiniach itp. Ale od chwili, w której byłem bardzo blisko wyjścia na świeże powietrze, uznałem, że to całkiem możliwe. Nie jestem całkowicie pewien, jak to wytłumaczyć, ale przez niewielkie przerwy w grze, dziwną scenę walki i ten mały kawałek dialogu, który prawdopodobnie nie powinien być w grze, poczułem się niespokojny. Niemniej jednak, wyszedłem z jaskini i wybrałem Dailoros’a, by polecieć do Petalburg City. Gdy dotarłem tam, mogłem definitywnie stwierdzić, że coś było nie tak. Całe to miejsce było zamglone i kolory wyglądały, jakby były zamazane, zostawiając to normalnie wesołe miasto, przemienione w bardzo ponure. Nawet muzyka była inna, trochę zmieniona. Tempo było widocznie zwolnione, powielając niezwykle mroczny nastrój.

Trochę rozejrzałem się po okolicy, odwiedzając budynki otaczające Pokemon Center, po to, by sprawdzić co jeszcze się zmieniło… Nikogo tam nie było. Miejsce to było całkowicie pozbawione NPC’ów, ale nie zajęło mi dużo czasu, zidentyfikowanie, gdzie się znajdowali.

Poszedłem do domu rodziców Wally’ego, by znaleźć tam siedem postaci NPC stojących w rzędzie wzdłuż ścieżki do drzwi. Dwa rzędy po trzy postacie i jedna stojąca obok drzwi. Wszyscy z nich ubrani byli na czarno, przez co moja niepewność tylko wzrosła.

Ciekawe, przemówiłem do każdego z nich… żaden nie wyglądał na szczęśliwego..

”To nie powinno się zdarzyć.” ”Myślałem, że dobrze sobie radził.”

”Myśleliśmy, że to pokonał.” ”On cię podziwiał”

”Czemu nie dałeś mu przerwy?” ”Byłby wciąż z nami, gdyby nie ty…”

"Nie myślał, że jest wystarczająco dobry, by przejść dalej… to twoja wina”

Teraz wiedziałem już o co chodziło, ale nie chciałem w to uwierzyć… wkroczyłem do jego domu. Musiałem. Trochę więcej NPC’ów znajdowało się w pokoju, w którego środku znajdowała się mała, czarna trumienka.

Wally nie żyje.

Rozmawiałem z innymi NPCs’ami. Większość tylko mówiła ”To twoja wina.” Ale jedynym, któremu wierzyłem, była jego matka. Wytłumaczyła mi dokładniej całą sytuację. "Wilgotne powietrze w jaskiniach pogarsza jego kondycję.

Chciał być lepszy, równie dobry jak ty… ale zbyt bardzo się sforsował.

Jego organizm się poddał…

HIKER znalazł go z POKEBALL’em zaciśniętym w jego dłoni,

Jego POKEMON odmówił opuszczenia go…

Zadzwonił używając NAV’u Wally’ego.

Czy wiesz jak to jest?

Zostać poinformowanym przez obcą ci osobę, że ktoś, kogo kochasz nie żyje?

Okaż szacunek i wyjdź.

To wszystko to twoja wina.” Teraz czułem się okropnie… Nie czułbyś się? Więc zrobiłem, co mi powiedziano i zbliżyłem się do trumny. Kiedy jej dotknąłem, muzyka zatrzymała się i wyskoczyło puste okno dialogowe. Zostało tak na kilka sekund, po czym powoli pojawiło się na nim pojedyncze słowo:

”Czemu?”

Bitwa się rozpoczęła – tym razem prawdziwa, nie taka, jakiej doświadczyłem wcześniej. Moje serce zatrzymało się, gdy na miejscu przeciwnika pojawił się Wally. Miał bladą skórę, jego kolory wyblakły i wyglądał na dość smutnego. Ale tym, co poruszyło mnie najbardziej była zapowiedź otwierająca walkę.

”PKMN Trainer Wally chce ostatniej walki” Wybrał swojego pierwszego Pokemona – jego ulubionego Gardevoir’a, który również wyglądał nieszczęśliwie. Przypuszczałem, że będzie nim walczył jak zwykle. Wybrałem Inferno. Moja sympatia do niego, chciała sprawić, by wygrał tę walkę, ale chęć rywalizacji kazała dać z siebie wszystko… Zgadnijcie, której się posłuchałem?

Inferno pokonał wszystkie jego zasmucone Pokemon’y, wybijając je jednym atakiem. Gdy bitwa się skończyła, Wally ponownie pojawił się w ramce, był prawie przezroczysty i powiedział: ”Czemu nie mogłeś pozwolić mi wygrać?” Kiedy ekran bitwy wyblakł, matka Wally’ego zbliżyła się do mojej postaci i odepchnęła ją od trumny. "Wynoś się. Skończyłeś już."

"Brzydzę się tobą."

Gdy pokazała mi drzwi wyjściowe, zamiast pojawić się na zewnątrz domu, ekran stał się biały i przewijał napisy końcowe. Gdy nazwiska wszystkich pracujących przy tworzeniu gry zniknęły, biel zmieniła się w scenę końcową: procesja pogrzebowa biednego Wally’ego. NPC powoli kroczyły przez Petalburg, mała trumienka w centrum niewielkiego tłumu. Moje oczy wolno napełniały się łzami, gdy powoli poruszali się w stronę prawego wyjścia z miasta. Kamera podążała za nimi, do momentu, w którym zatrzymali się przy niewielkim poletku trawy, gdzie Wally złapał swojego drogiego Ralts’a.

Kiedy stanęli, wszyscy odwrócili się przodem do ekranu – tylko na chwilę, ale prawie mogłem poczuć osąd… Gdy ponownie odwrócili się do trumny, ekran stał się biały i pojawił się na nim Wally. Poniżej jego znalazły się dwa, małe słowa: ”Ku pamięci”

Advertisement